Poniedziałek.
Wolnym
krokiem, nie spiesząc się, noga za nogą szłam na ostatnią lekcję w tym dniu.
Transmutację
tak nawiasem mówiąc.
Żyć
mi się nie chce.
Tak
więc idę sobie, rozmyślając o sensie życia i śmierci i wyższości dżemu
morelowego nad truskawkowym, jak najdłużej przeciągając dotarcie na lekcję. Już
i tak jestem spóźniona, więc te pięć minut w tą czy w tą nic nie zmieni. Tak
szczerze powiedziawszy to nie miałam najmniejszej ochoty się tam pokazywać, ale
że wykorzystałam już większość moich wymówek łącznie z zaczytaniem się w
podręczniku z transmutacji i Spencerek dostawał już szału jak nie mógł się na
mnie po wyżywać – zagroził mi, ze następnym razem, gdy nie pokażę się na lekcji
i nie będzie to spowodowane przejściem do lepszego świata to wezwie mojego
ojca. Ja dziękuję, nie mam ochoty na rozmowę z jakimkolwiek członkiem mojej
rodziny. Chociaż jakby się tak zastanowić, to o spóźnienia prędzej czy później
też się zacznie pluć.
- No
chyba oszalałeś ze szczęścia idioto! – Usłyszałam krzyk dochodzący zza załomu
korytarza.
Dziwne.
Zazwyczaj wybierałam takie miejsca i drogi, gdzie rzadkością było spotkanie
żywej duszy, a tu nie dość że żywa to jeszcze bezlitośnie się drze.
- No
nie? Chciał się wymienić kartami. Dumbledore za Babę Jagę z limitowanej edycji!
PO MOIM TRUPIE GNIDO! – Tym razem odezwał się drugi głos, wyraźnie rozbawiony.
No i zdecydowanie należał do przedstawiciela płci brzydkiej, nie jak tamten
damski pisk.
Wow.
A jednak jeszcze żyją osoby, które jarają się kartami z czekoladowych żab.
Myślałam, że ta głupota skończyła się wraz z Drugą Wojną, ale jak widać nie.
-
Gdzie ty masz mózg człowieku? – Denerwowała się dziewczyna, piekląc tak głośno,
że pewnie było ją słychać w Wielkiej Sali. – Najpierw kradniecie zmieniacz
czasu, a potem razem ze sobą przenosicie też mnie!
- Ja
na twoim miejscu bym się cieszył, że wylądowaliśmy w Hogwarcie, kochanie. –
Kolejny męski głos rozbrzmiał po korytarzu, wskazując, że jego właściciel jest
znudzony całą tą sytuacją.
-
NIE MÓW DO MNIE KOCHANIE! NAJLEPIEJ W OGÓLE NIC DO MNIE NIE MÓW!
-
Chciałbym poczynić obserwację, że to ty najwięcej tu gadasz.
Zaciekawiona,
przyspieszyłam kroku i wyszłam zza zakrętu.
Trzy
osoby – jak podejrzewałam dwóch chłopaków i dziewczyna, a wnioskując po kolorze
szat, Gryfoni – szły w moim kierunku. Rudowłosa dziewczyna, wyraźnie
zdenerwowana, wyprzedzała czarnowłosych facetów, którzy wydawali się być raczej
rozbawieni tą sytuacją, o kilka kroków. Na pierwszy rzut oka wydali mi się
znajomi, ale być może po prostu widziałam ich w Pokoju Wspólnym albo na jakiejś
imprezie.
Dopiero
chwilę później, w jednym z Gryfonów rozpoznałam Jamesa. Dziwne. Włóczy się po
korytarzach z jakimiś ludźmi, rozmawia o Kartach Czarodziejów. Już wcześniej
wiedziałam, że jest nienormalny, a teraz to już jestem tego pewna. Zatrzymałam
się zdziwiona i w pierwszej chwili nie uwierzyłam w to, co widzę. Drugiego
czarnowłosego chłopaka nie rozpoznawałam, a dziewczyna, która szła za nimi,
miała przykrytą twarz włosami. Świetnie.
Zaniepokoiłam
się, gdy minęli mnie bez słowa – Jim nigdy by tak nie zrobił, a na dodatek nie
otaksowałby mnie spojrzeniem. Przynajmniej nie było tak nachalne jak wzrok tego
drugiego.
-
Ekchem! – Warknęłam, obracając się. – Odbiło ci już doszczętnie?
Na
ich twarzach odbiło się szczere zaskoczenie.
-
Już dawno i kompletnie – stwierdził nieznajomy, podczas gdy mnie coś zaczynało
nie pasować. James nie wyglądał jak on. Znaczy wyglądał, ale nie do końca:
trochę inny kształt oczu, dłuższy nos i włosy… też jakieś inne.
-
Jim? – Wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Chłopak chyba-Jim spojrzał na
mnie zaskoczony, a dziewczyna z tyłu prychnęła.
-
Co, kolejna z twoich licznych dziewczyn? – Rudowłosa wyłoniła się zza ich
pleców i odrzuciła włosy do tyłu. Zamurowało mnie.
-
Proszę cię, mylisz mnie z Łapą – prychnął chyba-Jim.
- Ja
tu stoję!
Nie
słuchałam ich, tylko tępym wzrokiem wpatrywałam się w rudowłosą – wyglądała
niemal kropka w kropkę jak ja. Z wyjątkiem oczu. Moje były jasnoniebieskie, a
jej koloru wiosennej trawy. Trochę też różniłyśmy się włosami – obie miałyśmy
rude, ale zupełnie inaczej ścięte. Ja miałam grzywkę i włosy do łopatek, a ona
równo przycięte gdzieś w okolicach pasa. Poza tym można było pomyśleć, że
jesteśmy bliźniaczkami – podobna budowa ciała, jasna, niemal eteryczna karnacja
i identyczny kształt twarzy. Gdyby nie moje buty na obcasach, to pewnie
okazałoby się, że wzrostem się też nie różnimy.
Najwyraźniej
jej towarzysze też to dostrzegli, bo skończyli się kłócić i kręcili głowami raz
w jedną stronę, a raz w drugą, patrząc to na mnie, to na nią.
-
Eeee… Lily? – Zapytał jeden z nich, niepewnym tonem.
-
Co? – Obie naraz obróciłyśmy się w jego kierunku, a potem zaraz spojrzałyśmy na
siebie.
Coś
mi zaczęło świtać. Lily. Łapa. Gościu podobny do Jamesa. Karty czarodziejów.
Nie.
Nie.
Nie. NIE!
-
Nieee – jęknęłam głośno, podchodząc do ściany i zaczynając w nią uderzać głową.
– Merlinie! Czemu to zawsze przytrafia się mnie! Wszystkie, wszystkie
najdziwniejsze rzeczy zawsze dzieją się mnie. – Rzuciłam spojrzenie w ich
kierunku i uznałam, że gorzej już być nie może.
-
Wszystko w porządku?
-
CZY WSZYSTKO W PORZĄDKU?! TY MNIE PYTASZ CZY WSZYSTKO W PORZĄDKU?! Nie! NIC NIE
JEST W PORZĄDKU! Spóźniłam się na transmutację, Ducharme mnie zamorduje,
poinformuje mojego ojca, który mnie przywróci do życia, żeby zamordować jeszcze
raz. Nie mam pojęcia co mam zrobić z tym przystojnym, aczkolwiek popieprzonym
facetem, a fakt, ze ja jestem jeszcze bardziej popierdolona wcale mi nie
pomaga. Na dodatek, jakby było mało, Prorok Codzienny najwyraźniej ma tu kogoś,
kto mu przesyła zdjęcia z naszych imprez. James zachowuje się jakbym była małą
dziewczynką i znowu dostałam szlaban przez Daniela! A jakby nawet tego było wam
za mało, to do tej pory mam kaca moralnego i tego normalnego też. A gdy mam
chwilę spokoju to spotykam ludzi, którzy już od dawna powinni wąch… - szybko
zatkałam sobie usta, żeby nie dokończyć tej myśli.
Gdy
miałam może siedem lat najciekawszym pomieszczeniem w domu był dla mnie gabinet
ojca. To nic osobistego, po prostu nigdy nie pozwalał nam tam wchodzić i
pamiętam jak czasem przesiadywałam pod drzwiami godzinami czekając na trochę
jego uwagi. Z czasem nauczyłam się, że nie warto.
Ale
tego konkretnego wieczoru było zupełnie inaczej. Tym razem drzwi nie były
zamknięte na amen, tylko lekko uchylone, a padająca strużka światła była jak
magnes dla małej dziewczynki.
Nieufnie
rozejrzałam się po korytarzu, jakby czekając aż ktoś się pojawi i zabroni mi
tam wejść. O dziwo, nie słyszałam żadnych kroków ani głosów, niczego co by
świadczyło o obecności kogoś innego. Leciutko stąpając, nadal pozostawałam
czujna, jakbym spodziewała się, ze jakaś osoba nagle złapie mnie za ramię i
krzyknie: „Buuu!”. Nic takiego się nie stało, więc nieco bardziej pewna siebie
weszłam do środka.
Pomieszczenie
było puste, więc wyprostowałam się i oczarowana atmosferą stałam, rozglądając
się dookoła. Wysokie, mahoniowe półki, wypełnione książkami, wielkie biurko
zawalone papierami i obrotowe krzesło obite skórą. Usiadłam na nim, sama nie
wierząc w swoje szczęście i okręciłam
się parę razy. No cóż, może trochę więcej niż parę, bo gdy skończyłam, czułam
jak dzisiejsze posiłki podchodzą mi do gardła, a świat przed oczami rozjeżdża
się w kolorowych barwach. Posiedziałam tak przez chwilę, żeby uspokoić się, ale
zaraz zaciekawiło mnie jasne światło, które wydawało się nie mieć źródła. Jak
to dziecko, niewiele myśląc, zeskoczyłam z krzesła i radosnym krokiem udałam
się na poszukiwanie tego światła. Szybko mi poszło – wydobywało się zza
niedomkniętych drzwi szafki, więc wystarczyło ją otworzyć.
W
środku znajdowała się wielka, kamienna misa, zdobiona w jakieś skomplikowane
wzory. W środku znajdował się jasny płyn, z którego wychodziło to światło.
Szczerze ucieszona możliwością nowej zabawy, dmuchnęłam w ten płyn. Fale
rozchodziły się wolniej niż w wodzie i zniszczyły skomplikowany układ
jaśniejszych i ciemniejszych smug pod powierzchnią. Płyn sam w sobie jakby
wirował, ale działo się to bardzo wolno. Westchnęłam z zachwytu i z całą odwagą
zanurzyłam w nim rączkę.
Przerażenie
poczułam dopiero gdy coś mną szarpnęło i nagle znalazłam się w zupełnie innym
miejscu – w oddali widniał zamek, a ja stałam w pobliżu jeziora. Zorientowałam
się, że to Hogwart, bo opowiadali mi o nim kuzyni. Obok mnie stała młodsza
wersja mojego taty – początkowo się wystraszyłam i zaczęłam nieskładnie mu
wszystko tłumaczyć, ale nawet nie zwracał na mnie uwagi. Wpatrywał się w dwóch
chłopców, czarnowłosych i w szatach Gryffindoru, którzy dokuczali innemu
uczniowi, Ślizgonowi o tłustych włosach i ziemistej cerze. Z jego ust
wydobywały się kolorowe bańki, dławił się nimi, dopóki ktoś nie zawołał.
-
ZOSTAWCIE GO!
Podobnie
jak mój ojciec i dwóch czarnowłosych chłopaków rozejrzałam się dookoła – nad
jeziorem siedziała ładna, rudowłosa dziewczyna, która teraz wpatrywała się w
nas zwężonymi ze wściekłości oczami.
- Co
jest Evans? – Zapytał jeden z czarnowłosych, zmieniając głos, żeby brzmiał
bardziej męsko.
-
Zostawcie go. Co on wam zrobił?
- No
wiesz… - odpowiedział jej z namysłem, drapiąc się wolną ręką po karku – to
raczej kwestia tego, że on istnieje… jeśli wiesz co mam na myśli…
Ludzie
zgromadzeni dookoła wybuchnęli śmiechem, oprócz chłopca pochylonego nad jakąś
wielką księgą.
-
Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? – Zapytała zimnym tonem. – A
jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi, szmatławcem, Potter.
Zostaw go w spokoju.
-
Zostawię jak się ze mną umówisz, Evans – zareagował szybko Potter. – No… nie
daj się prosić… Umów się ze mną, a już nigdy nie podniosę różdżki na biednego
Smarka.
Pochłonięta
tą wymianą zdań nie zauważyłam Ślizgona, nazwanego Smarkiem, który zaczynał się
czołgać w kierunku swojej różdżki.
-
Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a
wielkim pająkiem!
-
Nie masz szczęścia Rogaczu – odezwał się Gryfon, który do tej pory stał i nie brał
udziału w rozmowie. Dostrzegł w ostatniej chwili Smarka sięgającego po różdżkę.
– OJ! – Nie zdążył, bo błysnęło światło.
Nie
dowiedziałam się co było dalej, bo poczułam rękę na swoim ramieniu i ktoś mnie
wyciągnął z tej misy. Jakkolwiek to głupio nie brzmi.
Cała
roztrzęsiona po tym co widziałam, spojrzałam w oczy swojego ojca który stał
naprzeciwko mnie z surową miną. Takie same miała ta dziewczyna, Evans. Odruchowo
cofnęłam się o krok, trochę przestraszona.
- Co
widziałaś? – Zapytał spokojnie, ale z taką przyganą w głosie i hamowaną
złością. Szybko powiedziałam mu, co widziałam, chaotycznie i robiąc przerwy na
złapanie oddechu. Nie sądzę, żeby komukolwiek podobało się przyłapanie na
gorącym uczynku w miejscu, w którym nie powinno się przebywać i robiąc rzecz,
która już absolutnie jest zabroniona. Nie do końca pamiętam co ja sobie wtedy
wyobrażałam, ale kara była w moim umyśle dość straszliwa. Dlatego lekko mnie
zaskoczyło, gdy ojciec powiedział mi, że mam wracać spać i zapomnieć o tym co
widziałam.
No i
zapomniałam.
Aż
do teraz.
- Ja
pierdole. Kiedy napisałaś poważna sprawa, raczej myślałem, że nie wiesz jaką
fryzurę masz sobie zrobić – mruknął James na tyle głośno, że wszyscy go
usłyszeli. Mój James. W sensie mój brat. Merlinie, to będzie trudne.
-
Dzięki. Nie jestem Courtney. – Warknęłam, a zaraz spod okna rozległ się głos
oburzonej brunetki.
-
Tobie też dzięki! – Odpowiedziała zgryźliwie. – Niech żyje solidarność
jajników!
Trwała
Wielka Debata. Całym elitowym składem zastanawialiśmy się co zrobić z tą
sytuacją, kiedy mamy trójkę przybyszy z przeszłości i nie wiemy co z tym
zrobić. Kręciliśmy się w kółko, bo nie wszyscy do końca pojęli co jest grane. W
to mi graj, przepadła mi transmutacja. Najwyraźniej świat nie chce doświadczać
kolejnej kłótni między mną a Spencerkiem więc zapobiega naszym spotkaniom.
Taak,
wmawiaj sobie to Lily.
-
Dobra, bo my też czegoś tu nie rozumiemy. Po pierwsze o co wam wszystkim
chodzi. – Zaczął Syriusz, wstając z biurka, na którym dotychczas siedząc. – Po
drugie, dlaczego wszyscy tu siedzimy jak banda osaczonych Ślizgonów. I po
trzecie, dlaczego ja cię wcześniej nie widziałem? – Zwrócił się konkretnie do
Courtney, taksując ją wzrokiem i zmieniając głos na bardziej pociągający.
- Ja
nie mogę – zirytowałam się. Cała ta sytuacja wyzwoliła we mnie nowe pokłady
złośliwości i irytacji. – Siedzimy tutaj właściwie tylko my, bo was tu być nie
powinno. A siedzimy tu, bo nie wiemy co mamy z wami zrobić, skoro już tu
jesteście. Nie wiem jak genialnym trzeba być, żeby machnąć się w którą stronę
kręci się zmieniacz czasu – wywróciłam oczami. – To tylko w tej rodzinie.
- W
jakiej rodzinie? – Zainteresował się James. Senior, żeby nie było.
Spojrzałam
na niego jak na idiotę, ale zaraz się zreflektowałam, że przecież oni nic nie
wiedzą. Zaczęłam się zastanawiać co bym mogła odpowiedzieć, ale uprzedził mnie
Daniel.
- No
wasza, nie? Potterowie. – Machnął rękami, jakby próbował objąć nas wszystkich:
mnie, Ala, Jima, Jamesa i Lily. Tak nawiasem muszę popracować nad wypracowaniem
ksywek.
-
Daniel – syknął Albus. Odruchowo obróciłam się, żeby na niego spojrzeć, ale gdy
tylko zobaczyłam Scorpiusa stojącego obok, szybko odwróciłam głowę.
- O
co ci chodzi? – Odwarknął do niego Daniel. Najwyraźniej nie zrozumiał aluzji i
ciągnął dalej. – Jacy dziadkowie takie wnuki, co?
Stojąca
obok niego Delia zrobiła to, na co mieliśmy wszyscy ochotę. Uderzyła go z łokcia
pod żebra, nie szczędząc sił. Ślizgon jęknął głośno i spojrzał na nią z
wyrzutem.
-
Okej. O co tutaj chodzi? Dlaczego ona wygląda tak jak ja? – Lily pokazała na
mnie. – No i dlaczego pomyliła sobie jego z nim? Chociaż w sumie, nie. To dość
widoczne – patrzyła raz na Jamesa a raz na Jamesa. I weź tu ogarnij. Nagle
zrobiła minę jakby wszystko zrozumiała – Czekaj. Dziadkowie, wnuki. Mówiliście,
że jesteśmy w przyszłości… Nie. Nie, nie, nie ma mowy! – Spojrzała na mnie z
nadzieją. – Powiedz, że to nieprawda.
Wzruszyłam
ramionami i uniosłam ręce.
-
Jedyne o czym marzę to przestać się przyznawać do tej rodziny, ale niestety za
dużo osób o tym wie.
-
Ha! – James senior zaczął się śmiać. Szturchnął ją lekko w ramię. – Teraz to ja
mogę powiedzieć z pełną świadomością… A NIE MÓWIŁEM, ŻE MNIE KOCHASZ?!
-
Zamknij się jełopie, bo jak ci zaraz przywalę to żadnych dzieci ani tym
bardziej wnuków, mieć nie będziesz, jasne? – Warknęła na niego, patrząc
morderczym wzrokiem. – Już nawet nie mówiąc o tym, że ze mną, bo to kompletnie
nie możliwe.
-
Tak się składa, że nasze wnuki stoją przed nami – uśmiechnął się szeroko.
- A
kto powiedział, że to są nasze wnuki?
- A
widzisz tą tam? – Wskazał na mnie. Wszyscy z zainteresowaniem przypatrywaliśmy
się tej sprzeczce.
-
Czuję się uprzedmiotowiona, jakby ktoś mnie zapytał – mruknęłam.
Nikt
nie zwrócił na mnie uwagi, do czego chyba powinnam zacząć się przyzwyczajać. W
takim wypadku po prostu wyłączyłam się z rozmowy – niech oni się kłócą i
dochodzą prawdy, może ktoś wreszcie uświadomi tych kretynów o co tu chodzi.
Pomimo,
że korytarz powinien świecić pustkami, ponieważ trwały lekcje, usłyszeliśmy
jakieś głosy, gdy szliśmy korytarzem. Właściwie to ledwie wyszliśmy z Pokoju
Życzeń, wystarczył tylko jeden korytarz, żeby ktoś nas znalazł.
To
zdecydowanie nie jest mój dzień.
Myśl
okazała się trafna, kiedy byliśmy na tyle blisko, żeby rozróżnić poszczególne
głosy.
- TO
JUŻ KOLEJNY RAZ, KIEDY NIE POJAWIA SIĘ NA ZAJĘCIACH! TO KOMPLETNY BRAK SZACUNKU
DO PRZEDMIOTU I NAUCZYCIELA! NIE ŻYCZĘ SOBIE TAKIEGO ZACHOWANIA NA MOICH
LEKCJACH!
-
Profesorze Ducharme, proszę się uspokoić…
-
Ile lekcji Lily opuściła w tym miesiącu?
-
WSZYSTKIE!
James
spojrzał na mnie z niedowierzaniem i naganą jednocześnie. „Wszystkie?”
wyartykułował bezgłośnie. Wzruszyłam tylko ramionami – odezwał się. Wcale nie
jest lepszy ode mnie.
-
Ależ to nie możliwe, żeby opuściła wszystkie.
-
Pani dyrektor, z całym szacunkiem, ale to ja uzupełniam dziennik. I dokładnie
wiem, na których zajęciach nie było panny Potter, a na których była.
- Profesorze,
po prostu uważam, że z powodu paru nieobecności nie trzeba niepokoić Harrego.
- A
ja uważam…
Ducharme
nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ wraz z moim ojcem i dyrektorką wyszli zza
rogu i zobaczyli nas. Wszystkich. Włącznie z naszymi ‘przybyszami z
przeszłości’.