Miło
wiedzieć, że gdy twój świat zostaje rozwalony na maleńkie kawałeczki, jest
pewne miejsce na świecie, gdzie można żywić nadzieję, że uda się go posklejać i
choć trochę będzie przypominał tamto beztroskie życie.
Dla
mnie takim miejscem jest Hogwart.
Tutaj
wszystko zawsze toczy się własnym, niepowtarzalnym rytmem. Posiłki w Wielkiej
Sali, gdzie w powietrzu niekontrolowane wybuchy śmiechu łączą się z radosną
paplaniną uczniów. Poszczególne lekcje, na których nauczyciele starają się wbić
nam coś do głowy, choć wszyscy są bardziej zaabsorbowani przekazywaniem
najnowszych plotek – kto, z kim, kiedy i gdzie? Czas poświęcony na odrabianie
lekcji w pokoju wspólnym, wypełniony skrzypieniem licznych piór. Spotkania z
przyjaciółmi, wypady do Hogsmeade, rozmowy przy kremowym piwie, albo czymś
mocniejszym…
Każdy
dzień spędzony tutaj był bardziej niesamowity od poprzedniego. Może to była
zasługa magii, jaką był przepełniony zamek, ale wydaje mi się, że duży wpływ na
atmosferę mieli uczniowie. Bez nich nie byłoby już tutaj tak samo. Bez tych,
którzy spędzali całe dnie z nosem w książkach. Bez tych, co o dziesiątej rano
byli już na haju. Bez tych, co za punkt honoru uważali zaliczenie chociaż
jednego osobnika płci przeciwnej dziennie. I, wydaje mi się, że mogę to
powiedzieć, bez tych, którzy tak jak ja, byli zagubieni, wycofani ze
społeczeństwa. No i oczywiście bez NICH. Bez grupy najpopularniejszych
dzieciaków w szkole, którzy mieli wszystko, o czym tylko mogli zamarzyć. Na ich
pozycję w szkole miały głównie wpływ posady ich rodziców i wymiary skrytki u
Gringotta. Nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć, czy płakać, ale ja też
do nich należę. Inni uczniowie nazywają nas ‘Elitą’. To w sumie całkiem
zabawne, gdy traktują nas jak jakieś bóstwa, które zrobiły im ten zaszczyt i
zeszły z niebios – a potem, gdy już zostają sami, obrażają nas aż do trzeciego
pokolenia wstecz.
Nie
wystarczy jednak mieć tylko znane nazwisko albo wielkie kieszonkowe. Co roku,
siódmoroczni z Elity, na imprezie pożegnalnej, wybierali swoich ‘następców’
według następujących kryteriów: wygląd, odpowiednio ustawiona rodzina,
wytrzymałość psychiczna, która przydawała się podczas ‘wyborów’ i fizyczna –
którą z kolei testowali poprzez niezmierzone ilości ognistej i dostarczone
mugolskie prochy. Niektórzy próbowali produkować narkotyki ze środków
dostępnych tutaj, na miejscu, ale po pewnym incydencie sprzed czterech lat, kiedy
to Toby McGuire zatruł się sproszkowanym żabim mózgiem, eksperymentów
zaprzestano.
Jeśli
chodzi o mnie, to wydaje mi się, że mnie wybrano dzięki moim braciom, którzy
już byli ‘Elitą’. Mój kuzyn odmówił – i ustanowi precedens w całej historii,
ale ja się wahałam. Dopiero po wakacjach zdecydowałam ostatecznie, że zostanę
jedną z nich. Ale tak naprawdę, gdyby nie okoliczności, była duża szansa, żebym
się nie zgodziła. W końcu, nijak do nich nie pasuję: moje rude włosy, pomimo
mojego nieludzkiego wysiłku, nadal przypominały raczej kopiec kreta. Rano
prostowałam je zaklęciem, ale i tak następnego dnia znów były pofalowane.
Piegi, których nic nie ruszy, za żadne skarby świata. Figura – ni to chłopięca,
ni to dziewczęca – szczerze mówiąc, brakuje mi krągłości tu i ówdzie. Jedyną
rzeczą, która podobała mi się w moim wyglądzie to moje oczy: jasnoniebieskie,
jak jezioro przy zamku w słoneczne dni.
-
Lily! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos mojej najlepszej przyjaciółki, Abby.
Teoretycznie rzecz biorąc nie powinnam się z nią przyjaźnić, ponieważ część
Elity ma dość specyficzne podejście do przyjaźni z ‘ciemną masą’. – Jak
wakacje? Poznałaś kogoś? Ach, co ja gadam, pewnie tak. U mnie było cudownie!
Mama wzięła mnie nawet do pracy! Co z tego, że przeze mnie jakiś facet, co się
rozszczepił, ma teraz zamienione ręce, prawą po lewej, a lewą po prawej i tak
było super! Potem mi się nie podobało, bo kazali mi wracać do domu, ale tam
było nudno, więc poszłam do taty, ale tam było jeszcze gorzej, bo on tylko
siedzi i nic nie robi, no to sobie stamtąd poszłam i wydaje mi się, że przez
przypadek namieszałam nieco w jakiś dokumentach. Myślisz, że jak pisze na
teczce ‘Ważne’, to znaczy, że ktoś ich potrzebuje? Ale nikt mnie nie złapał,
więc… - mówiła dalej, nie dając mi nawet sposobności, żeby odpowiedzieć.
Uśmiechnęłam się do siebie.
-
Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam! – Kątem oka zauważyłam, że zrobiła ruch,
jakby mnie chciała przytulić, dlatego szybko odsunęłam się od niej. Nie dała po
sobie poznać, że coś dostrzegła.
- Ja
za tobą też. Mam ci tyle do opowiedzenia, ale jakby mój monolog zaczął cię
przytłaczać, to mi powiedz, bo mama mi powiedziała, że strasznie dużo gadam,
ale ja nie wiem o co jej chodzi, przecież zawsze powtarzała, że jak chcę się
komuś wygadać, to mogę do niej przyjść. I przyszłam, ale potem ona zaczęła się
denerwować, a jak się denerwuje, to potem ma migreny, a ona nie lubi migren, a
zresztą, kto by lubił migreny? I czy twoim zdaniem ja dużo mówię?
-
Nie, no co ty – skłamałam szybko. Abby wyraźnie ucieszona, zaczęła opowiadać mi
o swoich wakacjach, ale ja nie do końca jej słuchałam. Szłyśmy razem przez
kilka korytarzy, aż nagle blondynka zatrzymała się.
-
Upss… Królowa Śniegu na dwunastej – mruknęła. Spojrzałam do góry. Na szczycie
schodów stała moja kuzynka Rose, opierając się nonszalancko o barierkę i
posyłając mi uśmieszki pełne wyższości. – To ja się ewakuuje. – Krukonka zmyła
się szybko, co było dość dobrą decyzją, jako, że Rose była jedną z
najzajadlejszych przeciwników przyjaźnienia się z ‘hołotą’ jak nazywała osoby,
które nie należały do Elity.
- No
proszę, proszę – odezwała się, gdy stanęłam trzy schody niżej niż ona. Zapewne
ucieszyło ją to jeszcze bardziej, bo teraz nie tylko czuła się lepsza, ale i
mogła spoglądać na mnie z góry. Rose, tak jak ja była ruda i też miała
niebieskie oczy, choć jej były znacznie ciemniejsze od moich. Dziwił mnie fakt,
jak taka złośliwa i knująca nieprzyjemne intrygi osoba, mogła trafić do
Gryffindoru. Tiara przydziału miała chyba kiepski dzień. – Kogo ja widzę?
Lilyanne Potter z jakąś dziewczyną, której przydałby się dobry fryzjer?
- A
kogóż ja widzę? O to Rose! Popołudniu nadal tak okropna, jak przez całą dobę –
mruknęłam do siebie. Gryfonka nawet jeśli to usłyszała to nie dała tego po
sobie poznać, bo właśnie za jej plecami zza rogu korytarza wyłonił się Scorpius
Malfoy, również jeden z Elity, a także niespełniona miłość Rose, o której
wiedzieli wszyscy oprócz samego zainteresowanego oczywiście. A może po prostu
udawał, że nie wie? W każdym bądź razie moja kuzynka zamieniła zniesmaczenie na
szeroki uśmiech, a ja tylko stałam i usiłowałam nie parsknąć śmiechem.
-
Coś się stało? – Zapytał chłopak, jak nas zobaczył. Nawet ja musiałam to
przyznać, był bardzo przystojny. Z ciemnymi włosami, co było dość dziwne jak na
Malfoya, i tymi oczami, które, przysięgam, były po prostu srebrne.
-
Och, nic ważnego. Po prostu udzielam Lily małej lekcji dotyczącej ograniczonych
kontaktów z hołotą. – Scorpius spojrzał na mnie pytająco, a ja wyartykułowałam
bezgłośne ‘Pomóż mi’. Ślizgon stanął obok mnie, co chyba zdenerwowało jeszcze
bardziej Rose, bo jej uśmiech zmalał o milimetr. Rzuciła mi wściekłe
spojrzenie.
-
Albus cię szukał – powiedział spokojnie, nie zwracając uwagi na to, co
powiedziała. – Chyba chodzi o twojego brata.
-
Mojego brata? – Prychnęła. – Przestał być moim bratem, kiedy zhańbił naszą
rodzinę, wybierając żałosną część naszego społeczeństwa – tutaj obrzuciła mnie
spojrzeniem – i odrzucając nasze towarzystwo – uśmiechnęła się słodko do
Scorpiusa. Ten tylko wzruszył ramionami.
-
Nie specjalnie interesują mnie wasze rodzinne kłótnie, ja po prostu mówię ci
to, co wiem.
-
No, cóż, to ja idę. – Zatrzepotała rzęsami, odwróciła się i odeszła na tych
swoich niebotycznych obcasach.
-
Dzięki – spojrzałam na chłopaka. – Gdyby nie ta ściema, to pewnie stałabym tu
jeszcze i słuchała jej natchnionej mowy, wyjaśniającej, dlaczegóż to my
jesteśmy lepsi od innych.
-
Dlaczego wydaje ci się, że to ściema? – Puścił do mnie oko i uśmiechnął się. –
A na przyszłość, pamiętaj, żeby nie wchodzić w pole widzenia Rose, kiedy
spotykasz się ze znajomymi… No chyba, że będziesz miała ochotę na ‘małą lekcję
dotyczącą ograniczonych kontaktów z hołotą’ – sparodiował moją kuzynkę tak
doskonale, że musiałam się roześmiać.
- Chyba
zapamiętam. – Uśmiechnęłam się szeroko i zerknęłam na zegarek. – Ale jeśli nie
chcę podpaść staremu Spencerkowi już na pierwszej lekcji, to muszę już lecieć. Już
i tak wystarczająco mnie nie lubi, nie mam ochoty jeszcze dodatkowo go
prowokować.
Odwróciłam
się i zaczęłam wchodzić po schodach. Jeśli się pospieszę to może nawet zdążę
przed dzwonkiem.
Trzy
rzeczy, których nienawidził nasz nauczyciel transmutacji, profesor Spencer
Ducharme, który na dodatek, był opiekunem Gryffindoru, jakby mało nieszczęść
mnie w życiu spotkało: po pierwsze mnie. Nie wiem w sumie dlaczego, może żywił
jeszcze do mnie urazę za to, że przypadkiem pozbawiłam go awansu na zastępcę
dyrektora w zeszłym roku? Stanowisko przeszło mu koło nosa, podobnie jak to
coś, z uszami słonia, głową jak od wieprza i ciałem świnki morskiej, co
powstało z mojej nieudanej transmutacji świnki w zdobioną, drewnianą skrzynię.
Ta historia byłaby całkiem zabawna, szczególnie wtedy, gdy mój stworek narobił
na buty dyrektorce, ale potem zaczęło robić się beznadziejnie, kiedy dostałam
miesięczny szlaban. Po drugie: każdego nauczyciela, który twierdzi, że jego
przedmiot jest bardziej skomplikowany niż transmutacja. Jego kłótnia z
profesorem od eliksirów przeszła już do legendy, chociaż uczniowie nie
wspominają zbyt miło kilku tygodni po tej awanturze. Obydwaj zmienili się w
bomby zegarowe, tylko czekające, aż jakiś pechowy osobnik z IQ niższym od normy
pozwoli im wybuchnąć. I oczywiście, jak można się było domyślić to ja weszłam
im w drogę. Obu naraz. Żaden nigdy mnie nie lubił, ale ich krzyki Hogwart
zapamięta na długo; aż wprawiały w drżenie słabe fundamenty tej szkoły. No i na
ostatnim miejscu, choć nadal na podium: wszyscy, którzy w rodzinie mają
jakiegoś zasłużonego wojennego osobnika. Profesor Ducharme ma do nich urazę, że
to wszystko potoczyło się tak a nie inaczej i święcie wierzy, że gdyby udało mu
się wtedy wyrazić swoje zdanie nigdy by do wojny nie doszło. Tak czy siak,
wracamy do punktu pierwszego – odnoszę wrażenie, że jestem przyczyną wszystkich
jego życiowych porażek, mimo, że jestem od niego młodsza o grubo ponad pół
wieku.
Z
ciężkim sercem stanęłam przed drzwiami klasy – biegi nigdy nie należały do
moich mocnych stron. Podobnie jak reszta sportów, które wymagają… no cóż.
Ruszania się. Potrząsnęłam moją rudą głową starając się skupić.
Wszystko
będzie dobrze.
-
Ach, panna Potter! Jak zwykle czekaliśmy na panią! Proszę usiąść, akurat
zastanawialiśmy się ile czasu zajmie pani dotarcie tutaj! – Stałam w drzwiach
jak słup soli z głupią miną i zastanawiałam się, kim jest ten gość w skórze
Spencera Ducharme. Powoli skierowałam się ku mojemu zwykłemu miejscu, obok Cordelii,
nadal nie tracąc nic ze swojej podejrzliwości. Czyżby ten mający dobrze ponad
osiemdziesiątkę idiota z wielkim plackiem łysiny na środku głowy przeszczepił
sobie kręgosłup? A może w nocy zaatakowała go poduszka i odcięła na moment
dopływ tlenu do jego mózgu?
Delia
uśmiechnęła się do mnie, gdy siadałam obok niej – Krukonka miała długie blond
loki i niebieskie oczy. Ona także należała do Elity – jej ojciec jest
właścicielem największej fabryki mioteł na tej półkuli. Chyba można nawet
zaryzykować twierdzenie, że na całym świecie. A Cordelia miała bzika na punkcie
mioteł – jej motto życiowe: pokaż mi swoją miotłę, a powiem ci jakim
człowiekiem jesteś, czy coś w tym guście.
Wyciągnęłam
książki zastanawiając się co mnie czeka na tej lekcji. Znając Ducharme’a
dostanę szlaban już w pierwszym dniu szkoły za spóźnienie się o dwie minuty.
Zdaje się, że już wspominałam, że jakoś nie specjalnie mnie lubi. Dobra, w sumie
sformułowanie ‘jakoś nie specjalnie mnie lubi’ jest dość poważnym… wielkim
niedociągnięciem, ale nawet nie jestem pewna czy ma jakieś regulaminowe
podstawy, żeby mi wlepić ten cholerny szlaban.
-
Panno Potter? – Pogrążona w swoich myślach, w których byłam seryjną
morderczynią, a Ducharme i Rose byli moimi ofiarami, nawet nie zauważyłam, że
ktoś coś do mnie mówi. Dopiero kiedy Delia walnęła mi z łokcia w brzuch,
dostrzegłam całą klasę wpatrzoną we mnie.
-
Hę? Znaczy… Słucham? – Zreflektowałam się.
- Właśnie
pytałem o formułę zaklęcia na przywołanie stada ptaków. – Odezwał się
nauczyciel. Zrobił to specjalnie, łysy kretyn! Wszyscy wiedzą, że transmutacja
to moje pięta Achillesowa. Tak szczerze to mam wrażenie, że przepuszczają mnie
z klasy do klasy przez mojego ojca, bo Ducharme nigdy by nie zrobił tego z
dobrego serca. On nie ma serca.
-
Zgaduję, że powinnam to wiedzieć… ale wydaje mi się, że gdzieś mi to umknęło… -
Za plecami nauczyciela Hugo, mój jedyny normalny kuzyn, machał rozpaczliwie
rękami, żeby zwrócić moją uwagę. Spojrzałam na niego, a on napisał w powietrzu
wielkimi, świecącymi literami: AVIS. – Avis, nieprawdaż? – Uśmiechnęłam się
szeroko i szczerze.
- Na
to wygląda. Minus pięć punktów dla Gryffindoru i dla Ravenclawu. Następnym
razem, panie Weasley – zwrócił się bezpośrednio do Huga – proszę podpowiadać w
bardziej dyskretny sposób, albo dać sobie z tym spokój. Wróćmy do…
Nie
słuchałam go dalej, tylko rzuciłam kuzynowi przepraszające spojrzenie. Wzruszył
tylko ramionami i pokręcił palcem kółka wokół swojej skroni w geście uznania,
że nasz nauczyciel jest nienormalny.
Całkowicie
się z tym zgadzam.
-
Hej, Ji – hik – Jimmy! – Nawalony Daniel wychylił się w stronę mojego
starszego, równie nawalonego brata. – Wiesz… wiesz czym się różni byle popierdółka
– hik – od prawdziwego męż.. menż.. męczż… męszcz… faceta?
-
Nie wiem – odpowiedział nawet się do niego nie odwracając. Patrzyłam na to
zniesmaczona; byłam chyba jedyną osobą w tym towarzystwie, która niczego nie
wypiła ani niczym się nie naćpała, tak jak Joey, któremu już urwał się film.
Ale i tak nikt nie pobiłby Daniela w ilości wypitego trunku.
-
Popierdółka mówi: stanik – hik – zapinany z przodu – hik – a prawdziwy męż…
menż… męczż… męszcz… facet: - hik – stanik rozpinany z przodu! – Oboje zanieśli
się śmiechem nie zważając na tych wszystkich ludzi, którzy przybyli na tą
imprezę ani nawet na nadal przytomnych członków Elity.
-
Prawdziwy – hik – męż… menż… męczż… męszcz… facet nie rozpina – hik – on zrywa!
– Dodał mój niedorozwinięty brat. Dobrze dla niego, że Ettie była na drugim
końcu pokoju, bo ona dałaby mu już popalić widząc go w takim stanie.
-
Prawdziwy mężczyzna nie nosi stanika – stwierdziłam na tyle głośno, żeby
usłyszeli mnie wszyscy, którzy słyszeli ich rozmowę.
Odeszłam
żegnana chóralnym wybuchem śmiechu i zostawiając za sobą tych dwóch oniemiałych
głupków.
Loch,
w którym chłopacy urządzili imprezę przypominał teraz małe wysypisko śmieci i
ludzkich ciał na dodatek – kilka par ‘obmacywało się’ po kątach, a paręnaście
osób nie wytrzymało natężenia procentów bądź substancji odurzających.
Przestąpiłam nad jakąś nieprzytomną dziewczyną, rozpoznając w niej
trzecioklasistkę z Hufflepuffu. Najwyraźniej demoralizacja w szkole żyła i
miała się całkiem dobrze. Za niedługo pewnie skrzaty będą sprzątać wymiociny
pierwszoroczniaków.
Westchnęłam
ciężko i odnalazłam wzrokiem wolne miejsce, niezarzygane ani nie znajdujące się
w pobliżu osób, które wyglądały jakby zaraz miały zwrócić. Mozolnie zaczęłam
się przeciskać przez cały ten tłum, który siedział/leżał/udawał, że umie
tańczyć w stronę wypatrzonego siedziska, wzdrygając się za każdym razem, gdy
ktoś mnie dotknął, jednak zanim zdołałam tam dotrzeć, z uśmiechem zwycięscy
zajęła je Rose. Zatrzymałam się w pół kroku – założę się, że zrobiła to specjalnie.
Jeśli chodzi o moją kuzynkę i coś czego ja chcę, a ona mi to zabiera – zawsze
robi to specjalnie.
-
Nasza mała Lily – odezwała się jadowicie. Nie odpowiedziałam, tylko od razu
obróciłam się i zaczęłam iść w stronę z której przyszłam. Rose doskoczyła do
mnie i chwyciła mnie za ramię. – Nigdy cię nie lubiłam Lily. Odkąd pojawiłaś
się na tym świecie dla jego zguby, grałaś mi na nerwach. Jestem cierpliwa, ale
jeśli jeszcze raz choćby zbliżysz się do Scorpiusa to pożałujesz tego i
zapamiętasz to do końca życia – wycedziła do mnie, nadal ściskając moją rękę.
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, co mówi, tylko rozpaczliwie chciałam, żeby ją
w końcu puściła. Gdy to w końcu zrobiła machinalnie odskoczyłam od niej tak
daleko na ile to było możliwe w zatłoczonym pomieszczeniu. – Miło się
rozmawiało! – Uśmiechnęła się nieszczerze i oddaliła. Westchnęłam z ulgą.
Przynajmniej już mnie nie dotykała.
Obok
mnie chciał przemknąć jakiś czwartoklasista z całą butelką Ognistej Whisky –
nawet się mu nie przyglądałam, tylko jednym szybkim ruchem wyrwałam mu to z
ręki. A co mi tam. Teraz tylko do wyjścia i jak najszybciej zaszyć się w swoim
dormitorium. Od początku wiedziałam, że ta impreza raczej nie przypadnie mi do
gustu, ale Ettienne w spółce z Delią nie przyjmowały tego do wiadomości. A
skoro już tu jestem, to dlaczego miałabym nie skorzystać z okazji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz