-
Czy wy to widzicie?
-
Widzimy – niemrawy pomruk, który zgodnie z siebie wydałyśmy najwyraźniej nie
zadowolił Daniela. Odwrócił się do nas.
-
Coś tutaj jest chyba niejasne. Stoicie w pomieszczeniu, które będzie
przyszłością rozrywki w tym zatęchłym zamku! To będzie fenomen na skalę
światową. Nim się obejrzycie będą tutaj walić drzwiami i oknami. A najlepsze
jest to, że to ja będę decydował kto wchodzi i w jakim stanie wychodzi. – Oczy
mu zaiskrzyły, kiedy starał się zarazić mnie i Ettie entuzjazmem dotyczącym
jego kolejnego ‘genialnego’ pomysłu.
- Na
razie jedyne co tu wali to stęchlizna i zapach rozkładu – bliźniaczka spojrzała
na niego unosząc jedną brew do góry.
Staliśmy
w trójkę we Wrzeszczącej Chacie. Daniel znowu miał jeden z tych jego
‘genialnych’ pomysłów – wymyślił sobie, że na dole zrobi ekskluzywny klub, a
piętro zamieni w dom rozpusty z prawdziwego zdarzenia.
-
Cicho siedź siostra i wyobraź sobie, że siedzisz w piątkowy wieczór w zamku z
Jamesem. Oboje macie wielką ochotę chwilę samotności z gwarancją, że nikt was
nie odkryje i nie będzie was czekać gadka na temat antykoncepcji i
wstrzemięźliwości. Dlatego wspólnie wychodzicie z zamku i kierujecie się gdzie?
Tutaj – zamaszyście rozłożył ręce wzbijając w powietrze obłok kurzu. – A ja tu
na was będę czekał i wskażę wam miejsce gdzie w odosobnieniu będziecie mogli
się pierdolić do woli.
Ettienne
spojrzała na mnie zrezygnowana.
- Ja
już w łonie matki wiedziałam, że coś z nim będzie nie tak. – Wzruszyłam tylko
ramionami; sama miałam dwójkę starszych braci i znałam ten ból, kiedy jednak
okazuje się, że normalni to oni nie są. – Daniel, kurwa, posłuchaj starszej
siostry. TO ci NIGDY NIE wyjdzie!
-
Twoje dwie szare komórki od razu wyczuły miliony moich i urodziłaś się
pierwsza, bo uciekałaś przed moim IQ. – Machnął ręką na siostrę. – Ja pierdole,
nie doceniacie tego, że jako pierwsze macie zobaczyć narodziny kultowego
miejsca. Nie gadam z wami niedowiarki – odwrócił się. Zdążyłyśmy tylko przesłać
sobie zdegustowane spojrzenia, kiedy chłopak znów się odezwał. – Myślicie, że
lepszy będzie czarno-bordowy wystrój, czy czarno-granatowy?
-
Bordowy – uznała Etienne, a potem razem z bratem skierowali na mnie dwie pary
identycznych, ciemnoszarych oczu. – A ty jak myślisz, Lila?
-
Właśnie zastanawiam się czym mnie odurzyliście, że zgodziłam się tu przyjść –
mruknęłam. Podczas gdy oni przestali zwracać na mnie uwagę zajęci kłótnią,
który kolor jest odpowiedniejszy, oparłam się o framugę. Pewnie nigdy się nie
pozbędę tego zapachu. Westchnęłam, a zaraz potem stare, spróchniałe drewno pod
moim ramieniem się połamało i połowa wejścia się zawaliła.
Stałam
tak nad tymi zgliszczami, czekając aż ktoś mnie zauważy. W końcu z braku
jakichkolwiek pomysłów co mam robić teraz, postanowiłam zabrać głos w ich
dyskusji.
- Zawsze
możesz na dole zrobić granatowy, a na górze bordowy kolor - zasugerowałam, a
rodzeństwo spojrzało na mnie równocześnie.
- I
widzisz! Dlatego cię odurzyłem, bo trzeba mi było osoby z mózgiem! – Daniel
niemal podskoczył z radości. Aż ciężko mi uwierzyć, że tylko ja na to wpadłam.
-
To, że ty musisz trząść głową, żeby ci się te twoje szare komórki złączyły i
dały jakiś pomysł, nie znaczy, że każdy tak ma – odparowała Ettie. Jej brat
zazgrzytał tylko zębami ale powstrzymał się od odpowiedzi.
-
Trzeba jeszcze zrobić masę rzeczy, zanim to coś w ogóle nada się do użytku –
opowiadał, gdy wracaliśmy do zamku.
Był
akurat jeden z tych pięknych, ostatnich dni lata, kiedy żaden z uczniów nie
miał ochoty na siedzenie w zamku i naukę, tylko wszyscy wyszli na błonia,
ciesząc się słońcem. Najwięcej osób siedziało przy jeziorze – tam też
dostrzegłam Joeya z Delią i Courtney, śmiejących się z czegoś w głos.
- Trzeba
ogólnie wzmocnić tą szopę, bo jeszcze nam się zawali. – Kontynuował i razem z
siostrą skręcili do przyjaciół.
Tymczasem
ja dalej szłam w kierunku zamku. Moim celem była biblioteka szkolna – a
konkretniej dział z mugolskimi bestsellerami. Ostatnio furorę zrobiła jakaś
śmieszna seria o wampirze, co się świeci w słońcu jak kula dyskotekowa, zamiast
palić na popiół. Pff. Każde dziecko wie, że to nie prawda. Trzymałam się z
daleka od takich książek, raczej ciągnęło mnie do literatury pięknej. I nie,
nie harlequinów – ciężko je strawić. Ewentualnie jeszcze mogłam czytać
thrillery, ale aktualnie nie miałam na nie ochoty.
Przynoszący
ulgę chłód zamku poczułam już w Sali Wejściowej. Ale nim zdołałam wejść na
schody wpadły na mnie dwa osobniki, jeden w zielonych, drugi w czerwonych
szatach. Ten drugi niemal przewrócił się o swoje stopy, ale pognał dalej
korytarzem. Pierwszy natomiast zatrzymał się obok mnie, ale zanim zdołałam
cokolwiek powiedzieć lub choć otrząsnąć się z szoku, usłyszałam ciężkie
sapanie, jakby ktoś bardzo zmęczył się biegiem.
- Ja
już was dorwę, wy niewychowane hultaje! Stać! Łapać tych łobuzów! Wieszać w
lochach! SZLAAAABAAAAAN! – Ku nam kuśtykał nasz woźny, Filch, który miał na
karku chyba z pięćset lat. Albo i więcej. Ciekawe dlaczego trzymają go jeszcze
w tej szkole, skoro ostatni szlaban na jaki ktoś mu przyszedł był jeszcze przed
moim przyjściem do szkoły. – TY! – Wskazał paluchem na mojego towarzysza. –
Szlaban do końca życia!
-
Ale on był ze mną – wtrąciłam szybko i bez większego namysłu.
-
Kłamiesz! Przecież to on podpalał ogon pani Norris, kiedy ten drugi ją trzymał!
– Aż zadrżały fundamenty tej szkoły, gdy wydarł się na cały budynek.
-
Najwyraźniej go pan z kimś pomylił. Tamci uciekli tam – wskazałam na schody do
góry, a woźny, widząc moje spojrzenie, które poddawało w wątpliwość jego
sprawność umysłową, szybko udał się w tamtą stronę.
- Dzięki
– Scorpius obrócił się w moją stronę z uśmiechem.
-
Nie ma za co. Ty uratowałeś mnie przed Rose – wzruszyłam tylko ramionami i
powoli zaczęłam wspinać się po schodach. Gdy byłam już na szczycie, odwróciłam
się jeszcze i dodałam: - Następnym razem bądź ostrożniejszy, w końcu nie zawsze
ktoś będzie mógł uratować cię od szlabanu u Filcha.
-
Jeśli ty będziesz mnie ratować, to mogę wpadać w tarapaty codziennie – przez
chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć i stałam tak, patrząc się na
uśmiechniętego Ślizgona.
- W
takim razie muszę sobie zanotować, żeby nie ratować cię więcej z opresji –
odwzajemniłam wyszczerz i nie dając mu czasu na odpowiedź skierowałam się
prosto do biblioteki. Za piętnaście minut mam spotkać się z Marcusem i Abby, a
chciałam jeszcze skoczyć po książkę.
-
Abby! Co ty tam robisz?! – Wrzasnęłam do drzwi, coraz bardziej martwić się o
przyjaciółkę, która dziesięć minut temu zniknęła za drzwiami z okrzykiem ‘Zaraz
wam coś pokażę!’. I zostawiła mnie i Marcusa na pastwę losu na jednym z
nieuczęszczanych korytarzy niedaleko dormitorium Ślizgonów.
-
Chwila! – Odkrzyknęła i do naszych uszu doszedł huk, jakby przewracającej się
szafki. Albo ludzkiego ciała.
Spojrzeliśmy
po sobie przerażeni – Marcus nie zastanawiał się długo i zdecydowanie podszedł
do drzwi i chciał je wyważyć siłą. Z okrzykiem, niemalże godnym starożytnych
wodzów, uderzył barkiem o drzwi i zaraz
odskoczył z rozdzierającym jękiem, trzymając się za ramię. Uniosłam brew w
geście powątpiewania w jego siłę i męskość i po prostu otworzyłam drzwi. Po
ludzku. Używając klamki.
-
Mówiłam nie wchodzić! – Warknęła blondynka patrząc na nas spode łba.
- No
mówiłaś. Ale nie posłuchaliśmy – mruknęłam w odpowiedzi.
- No
i po niespodziance – zrezygnowana wygięła usta w podkówkę.
Rozejrzałam
się po pomieszczeniu – było pełne różnych fiolek i dziwnych urządzeń, których
przeznaczenia nie znałam. Abby doskonale przystosowała go do swoich potrzeb i
wyglądał idealnie jak laboratorium szalonego i złego naukowca. Jeszcze sztuczne
pajęczyny u pająki, takie jak ten, który właśnie łazi mi po ramieniu…
Wrzasnęłam
ze strachu i z obrzydzeniem strząsnęłam go z ręki.
-
Ale mogłabyś zainwestować w ekipę sprzątającą…
- Co
chciałaś nam pokazać? – Zapytał Marcus, rozglądając się dookoła z rękami w
kieszeniach.
- To
– podniosła do góry fiolkę z jakąś dziwną, czerwoną substancją.
Kolejne
wymienione spojrzenie z Marcusem – tym razem z nutką rozbawienia i politowania.
-
Ciekawe czy to też będzie boleć – mruknął chłopak nadal patrząc na mnie swoimi
niebieskimi oczami. Był moim przyjacielem niemal od zawsze. Dzięki naszym
rodzicom poznaliśmy się już w dzieciństwie i choć Marcus nie miał takich
koneksji ani nie należał do Elity, przyjaźń z nim była dla mnie bardzo ważna.
-
Wcale nie będzie boleć – warknęła oburzona Krukonka. – To jest eliksir. Eliksir
na porost włosów.
Gdybym
miała teraz coś w ustach, prawdopodobnie wylądowałoby na wszystkim w promieniu
dwóch metrów. Albo i trzech.
-
Wydaje mi się, że jeszcze nie łysiejesz – zaczął niepewnie Marcus. – To tak na
przyszłość?
- To
nie dla mnie idioto! Hagrid prosił mnie, żebym wymyśliła coś dla jego nowego
zwierzątka. Ale patrząc na jego zachowanie, chyba miało to coś wspólnego z jego
łysiejącą głową. – Mówiła z nieobecnym wzrokiem, nieświadomie bawiąc się
fiolką.
-
Abby, uważa… - Nawet nie zdążyłam dokończyć, kiedy szklany pojemnik niepokojąco
przechylił się i trochę mikstury wylało się na rękę blondynki.
-
Oupsss… - W milczeniu patrzyliśmy na dziewczynę oczekując dzikiego buszu. Gdy
po upływie pary chwil nic się nie stało, Abby westchnęła z ulgą. – Nie działa –
oznajmiła, a zaraz potem doszła do niej straszna prawda. – To nie działa! – Jęknęła
z żalem. – No ale dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczeego?!
-
Widać Merlin ma swoje boskie plany co do łysiny Hagrida, - Stwierdził Marcus,
przezornie odsuwając się od Krukonki. Kto wie, może zadziała z opóźnieniem.
Wynalazki Abby nigdy nie działały tak jak trzeba.
Pamiętam
jeszcze jak w zeszłym roku wynalazła eliksir, który zmieniał usposobienie
ludzkie. Wiecie, miły w wrednego, aspołeczna menda w króla towarzystwa.
Oczywiście, w zamyśle, nie miał być to stan permanentny, tylko trwający dwadzieścia
cztery godziny. W każdym bądź razie, tak zmieniło Marcusa, że biedny stał się
kotem. Przez trzy dni szukałyśmy go wśród hogwardzkich korytarzy, a gdy
wreszcie go znalazłyśmy i odczarowałyśmy, mimo licznych przeprosin Abby, przez
tydzień się do niej nie odzywał. Potem stwierdził, że trauma spowodowana
bliższym spotkaniem naszej dyrektorki w jej kociej postaci zostanie mu do końca
życia.
- To
niesprawiedliwe – nadawała przez całą drogę na obiad. – Dlaczego, powiedz mi,
dlaczego, to nie zadziałało?! Przecież wszystko było tak jak powinno, ślimaczy
śluz, oczy żaby, zdechłe myszy, trochę psiej sierści…
-
Proszę cię – zaczął Marcus – idziemy na obiad. A ja nie mam zamiaru
przeszkadzać sobie w jedzeniu przez twoje myszy.
Reszta
drogi minęła w ciszy, nie licząc ciągłego pomrukiwania Abby, która nadal nie
umiała przeboleć nieudanego wynalazku. Jakby mnie ktoś pytał to po tylu razach
powinna się już przyzwyczaić.
W
Wielkiej Sali rozdzieliliśmy się – Abby poszła do stołu Ravencalwu, a ja i
Marcus skierowaliśmy się do reszty Gryfonów, ale usiedliśmy w kompletnie
różnych miejscach. Chłopak usiadł z resztą naszego rocznika, natomiast ja obok
innych członków Elity. Znaczy tej gryfońskiej części, która okupowała samą
końcówkę stołu.
Dzisiaj
usiedli z nami Daniel i Ettie, co w sumie nie było zbyt wielkim zaskoczeniem.
Często się przesiadaliśmy, już nawet nikt nie zwracał na to uwagi. Wcisnęłam
się między nich, z jednej strony obrzydzona zachowaniem Jamesa i Ettienne, a z
drugiej strony przywitana szerokim uśmiechem i niezbyt przyjemnym zapachem
papierosów. Teatralnie zmarszczyłam nos i chwyciłam paczkę fajek, leżącą na
stole.
-
Nawet nie myśl, że możesz chociażby spróbować. James chyba by mnie udusił jakby
się dowiedział – Daniel sięgnął po swoją własność, ale szybkim ruchem obróciłam
się tak, że nie sięgnął. – Chociaż masz w sumie racje, nawet by nie zauważył.
EJ, CIULU! Weźcie się przenieście gdzieś, gdzie nie będziecie demoralizować
całej tej pierdolonej szkoły – Wrzasnął do mojego brata siedzącego zaledwie trzy
miejsca od niego. Ten tylko machnął ręką na kumpla, nawet nie odrywając się od
swojej dziewczyny.
-
‘Palenie tytoniu silnie uzależnia – nie zaczynaj palić’ – przeczytałam na głos
ostrzeżenie widniejące na paczce. – To dlaczego zacząłeś?
-
Nie umiałem wtedy czytać – wyrwał mi papierosy z rąk i chował do kieszeni z
dalszej strony. – To tak, żeby cię nie kusiło, Mała. – Pochwycił moje
spojrzenie.
-
Nie mów do mnie Mała – moja irytacja sięgała wysokich poziomów, gdy ktoś mnie
tak nazywał. To przecież nie moja wina, że jestem niska.
-
Dobra, Wielkoludzie, wyluzuj. A jak masz z tym problemy to chętnie ci coś
podrzucę…
-
Nie wątpię, że mógłbyś, aczkolwiek raczej nie powinieneś – do stołu podszedł
Albus ze Scorpiusem i oboje usiedli naprzeciw mnie. – Nie uważasz, że
sprowadzanie jej na złą drogę to trochę nie twój poziom? Zostań lepiej przy
tych naiwnych dziewczynach, po których uwiedzeniu nikt ci nie wepchnie nosa w
czaszkę. – Zmarszczyłam nos, słysząc słowa Albusa.
-
Odezwał się gość, który podpalał dzisiaj koty.
-
Skąd ty o tym wiesz? – Zdziwił się, a ja z ledwością powstrzymałam szeroki
uśmiech, wypływający mi na usta.
-
Powiedzmy, że mam swoje źródła. – Scorpius spojrzał na mnie ostrzegawczo, kiedy
zaczęłam się śmiać, ale zaraz sam złośliwie się uśmiechnął na widok miny
Albusa.
- Tu
jesteście moje misie-pysie – Rose brutalnie wepchnęła się na miejsce między
Scorpiusem a Delią, tak, że ostatnia osoba na ławce spadła z niej na swoje
cztery litery. Rozległ się dźwięk towarzyszący rozbijaniu szkła.
- MOJE
LUSTERKO! – Prawie na całą Wielką Salę rozległ się wrzask Courtney. Wynurzyła
się czerwona ze złości i wycelowała palcem w Rose. – Tyy! To twoja wina, ty…
ty… Zajebałabym cię, gdyby nie to, że mam przy sobie drugie! – Obrażona usiadła
z drugiej strony, gdzie było zdecydowanie luźniej i znów zaczęła się na siebie
patrzeć.
-
Heej… - Moja kuzynka spojrzała na siedzącego obok niej Ślizgona i zatrzepotała
rzęsami. A z kolei on wyglądał, jakby nie wiedział czy to już wszystko co go
dzisiaj spotka, czy czeka go jeszcze coś gorszego. Skinął jej tylko głową i
skupił się na swoim obiedzie.
Ale
Rose się nie poddawała i ze zdeterminowaną miną próbowała zwrócić na siebie
jego uwagę. Tymczasem ja z Danielem musieliśmy zatykać sobie usta, żeby nie
wybuchnąć śmiechem.
-
Wiesz… chyba coś jest między nami. – Scorpius wreszcie na nią spojrzał z
politowaniem, ale ona chyba tego nie zauważyła.
-
Tak. To nazywa się przepaść intelektualna.
Zanim
zdążyłam wybuchnąć śmiechem na widok jej miny, dobiegł nas przeraźliwy wrzask. Wszyscy,
nawet Ettie i Jim odkleili się od siebie, spojrzeliśmy na stół Ravenclawu, skąd
dochodził krzyk.
Niemal
spadłam z krzesła widząc siedzącego tam Yeti. Chyba po prostu Wielka Stopa
zszedł z gór i trafił do naszego zamku. Cały owłosiony kilkucentymetrową
sierścią, która ciągle rosła i zaczynała się kręcić. Potwór wstał w
akompaniamencie przerażonych wrzasków pierwszoroczniaków i próbował uciec, ale
nieustannie potykał się o swoje futro. W końcu nie dał rady i wyłożył się jak
długi na środku przejścia.
Zapadła
całkowita cisza, aż stwór zaczął wydawać z siebie przerażające odgłosy. Coś
pomiędzy wyciem, a piskiem. Nauczyciele zerwali się, żeby coś zrobić, ale zanim
zdołali chociażby wyminąć stół, Hagrid był już w połowie drogi. Podbiegł do
tego stwora i złapał go na ręce wrzeszcząc coś o rzadkiej odmianie jakiegoś
stworzenia, które dziwnie się nazywało. Wybiegł z nim z Wielkiej Sali, gdzie
panowała nienormalna cisza. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem wszyscy
zaczęli się śmiać.
Spojrzałam
na stół Ravenclawu, ciekawa reakcji Abby. Ale jej tam nie było.
Wystarczyła
mi sekunda, żeby zrozumieć co się stało. Abigail z fiolką w ręce, której
zawartość wylewa się na jej ramię. A potem jęcząca, że jej eliksir na porost
włosów nie zadziałał tak jakby chciała.
A
jednak zadziałał.
Biedna
Abby.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNieprzyjemnego zapachu stęchlizny możemy pozbyć się przez zastosowanie neutralizatorów zapachu - https://neutralizatoryzapachu.pl/. Takimi neutralizatorami są najczęściej specjalne preparaty (w różnej formie), które skutecznie radzą sobie z zapachami różnego pochodzenia.
OdpowiedzUsuń