dwa: kurz, stęchlizna i yeti


                    - Czy wy to widzicie?
                - Widzimy – niemrawy pomruk, który zgodnie z siebie wydałyśmy najwyraźniej nie zadowolił Daniela. Odwrócił się do nas.
                - Coś tutaj jest chyba niejasne. Stoicie w pomieszczeniu, które będzie przyszłością rozrywki w tym zatęchłym zamku! To będzie fenomen na skalę światową. Nim się obejrzycie będą tutaj walić drzwiami i oknami. A najlepsze jest to, że to ja będę decydował kto wchodzi i w jakim stanie wychodzi. – Oczy mu zaiskrzyły, kiedy starał się zarazić mnie i Ettie entuzjazmem dotyczącym jego kolejnego ‘genialnego’ pomysłu.
                - Na razie jedyne co tu wali to stęchlizna i zapach rozkładu – bliźniaczka spojrzała na niego unosząc jedną brew do góry.
                Staliśmy w trójkę we Wrzeszczącej Chacie. Daniel znowu miał jeden z tych jego ‘genialnych’ pomysłów – wymyślił sobie, że na dole zrobi ekskluzywny klub, a piętro zamieni w dom rozpusty z prawdziwego zdarzenia.
                - Cicho siedź siostra i wyobraź sobie, że siedzisz w piątkowy wieczór w zamku z Jamesem. Oboje macie wielką ochotę chwilę samotności z gwarancją, że nikt was nie odkryje i nie będzie was czekać gadka na temat antykoncepcji i wstrzemięźliwości. Dlatego wspólnie wychodzicie z zamku i kierujecie się gdzie? Tutaj – zamaszyście rozłożył ręce wzbijając w powietrze obłok kurzu. – A ja tu na was będę czekał i wskażę wam miejsce gdzie w odosobnieniu będziecie mogli się pierdolić do woli.
                Ettienne spojrzała na mnie zrezygnowana.
                - Ja już w łonie matki wiedziałam, że coś z nim będzie nie tak. – Wzruszyłam tylko ramionami; sama miałam dwójkę starszych braci i znałam ten ból, kiedy jednak okazuje się, że normalni to oni nie są. – Daniel, kurwa, posłuchaj starszej siostry. TO ci NIGDY NIE wyjdzie!
                - Twoje dwie szare komórki od razu wyczuły miliony moich i urodziłaś się pierwsza, bo uciekałaś przed moim IQ. – Machnął ręką na siostrę. – Ja pierdole, nie doceniacie tego, że jako pierwsze macie zobaczyć narodziny kultowego miejsca. Nie gadam z wami niedowiarki – odwrócił się. Zdążyłyśmy tylko przesłać sobie zdegustowane spojrzenia, kiedy chłopak znów się odezwał. – Myślicie, że lepszy będzie czarno-bordowy wystrój, czy czarno-granatowy?
                - Bordowy – uznała Etienne, a potem razem z bratem skierowali na mnie dwie pary identycznych, ciemnoszarych oczu. – A ty jak myślisz, Lila?
                - Właśnie zastanawiam się czym mnie odurzyliście, że zgodziłam się tu przyjść – mruknęłam. Podczas gdy oni przestali zwracać na mnie uwagę zajęci kłótnią, który kolor jest odpowiedniejszy, oparłam się o framugę. Pewnie nigdy się nie pozbędę tego zapachu. Westchnęłam, a zaraz potem stare, spróchniałe drewno pod moim ramieniem się połamało i połowa wejścia się zawaliła.
                Stałam tak nad tymi zgliszczami, czekając aż ktoś mnie zauważy. W końcu z braku jakichkolwiek pomysłów co mam robić teraz, postanowiłam zabrać głos w ich dyskusji.
                - Zawsze możesz na dole zrobić granatowy, a na górze bordowy kolor - zasugerowałam, a rodzeństwo spojrzało na mnie równocześnie.
                - I widzisz! Dlatego cię odurzyłem, bo trzeba mi było osoby z mózgiem! – Daniel niemal podskoczył z radości. Aż ciężko mi uwierzyć, że tylko ja na to wpadłam.
                - To, że ty musisz trząść głową, żeby ci się te twoje szare komórki złączyły i dały jakiś pomysł, nie znaczy, że każdy tak ma – odparowała Ettie. Jej brat zazgrzytał tylko zębami ale powstrzymał się od odpowiedzi.
                - Trzeba jeszcze zrobić masę rzeczy, zanim to coś w ogóle nada się do użytku – opowiadał, gdy wracaliśmy do zamku.
                Był akurat jeden z tych pięknych, ostatnich dni lata, kiedy żaden z uczniów nie miał ochoty na siedzenie w zamku i naukę, tylko wszyscy wyszli na błonia, ciesząc się słońcem. Najwięcej osób siedziało przy jeziorze – tam też dostrzegłam Joeya z Delią i Courtney, śmiejących się z czegoś w głos.
                - Trzeba ogólnie wzmocnić tą szopę, bo jeszcze nam się zawali. – Kontynuował i razem z siostrą skręcili do przyjaciół.
                Tymczasem ja dalej szłam w kierunku zamku. Moim celem była biblioteka szkolna – a konkretniej dział z mugolskimi bestsellerami. Ostatnio furorę zrobiła jakaś śmieszna seria o wampirze, co się świeci w słońcu jak kula dyskotekowa, zamiast palić na popiół. Pff. Każde dziecko wie, że to nie prawda. Trzymałam się z daleka od takich książek, raczej ciągnęło mnie do literatury pięknej. I nie, nie harlequinów – ciężko je strawić. Ewentualnie jeszcze mogłam czytać thrillery, ale aktualnie nie miałam na nie ochoty.
                Przynoszący ulgę chłód zamku poczułam już w Sali Wejściowej. Ale nim zdołałam wejść na schody wpadły na mnie dwa osobniki, jeden w zielonych, drugi w czerwonych szatach. Ten drugi niemal przewrócił się o swoje stopy, ale pognał dalej korytarzem. Pierwszy natomiast zatrzymał się obok mnie, ale zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć lub choć otrząsnąć się z szoku, usłyszałam ciężkie sapanie, jakby ktoś bardzo zmęczył się biegiem.
                - Ja już was dorwę, wy niewychowane hultaje! Stać! Łapać tych łobuzów! Wieszać w lochach! SZLAAAABAAAAAN! – Ku nam kuśtykał nasz woźny, Filch, który miał na karku chyba z pięćset lat. Albo i więcej. Ciekawe dlaczego trzymają go jeszcze w tej szkole, skoro ostatni szlaban na jaki ktoś mu przyszedł był jeszcze przed moim przyjściem do szkoły. – TY! – Wskazał paluchem na mojego towarzysza. – Szlaban do końca życia!
                - Ale on był ze mną – wtrąciłam szybko i bez większego namysłu.
                - Kłamiesz! Przecież to on podpalał ogon pani Norris, kiedy ten drugi ją trzymał! – Aż zadrżały fundamenty tej szkoły, gdy wydarł się na cały budynek.
                - Najwyraźniej go pan z kimś pomylił. Tamci uciekli tam – wskazałam na schody do góry, a woźny, widząc moje spojrzenie, które poddawało w wątpliwość jego sprawność umysłową, szybko udał się w tamtą stronę.
                - Dzięki – Scorpius obrócił się w moją stronę z uśmiechem.
                - Nie ma za co. Ty uratowałeś mnie przed Rose – wzruszyłam tylko ramionami i powoli zaczęłam wspinać się po schodach. Gdy byłam już na szczycie, odwróciłam się jeszcze i dodałam: - Następnym razem bądź ostrożniejszy, w końcu nie zawsze ktoś będzie mógł uratować cię od szlabanu u Filcha.
                - Jeśli ty będziesz mnie ratować, to mogę wpadać w tarapaty codziennie – przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć i stałam tak, patrząc się na uśmiechniętego Ślizgona.
                - W takim razie muszę sobie zanotować, żeby nie ratować cię więcej z opresji – odwzajemniłam wyszczerz i nie dając mu czasu na odpowiedź skierowałam się prosto do biblioteki. Za piętnaście minut mam spotkać się z Marcusem i Abby, a chciałam jeszcze skoczyć po książkę.

                - Abby! Co ty tam robisz?! – Wrzasnęłam do drzwi, coraz bardziej martwić się o przyjaciółkę, która dziesięć minut temu zniknęła za drzwiami z okrzykiem ‘Zaraz wam coś pokażę!’. I zostawiła mnie i Marcusa na pastwę losu na jednym z nieuczęszczanych korytarzy niedaleko dormitorium Ślizgonów.
                - Chwila! – Odkrzyknęła i do naszych uszu doszedł huk, jakby przewracającej się szafki. Albo ludzkiego ciała.
                Spojrzeliśmy po sobie przerażeni – Marcus nie zastanawiał się długo i zdecydowanie podszedł do drzwi i chciał je wyważyć siłą. Z okrzykiem, niemalże godnym starożytnych wodzów, uderzył barkiem o  drzwi i zaraz odskoczył z rozdzierającym jękiem, trzymając się za ramię. Uniosłam brew w geście powątpiewania w jego siłę i męskość i po prostu otworzyłam drzwi. Po ludzku. Używając klamki.
                - Mówiłam nie wchodzić! – Warknęła blondynka patrząc na nas spode łba.
                - No mówiłaś. Ale nie posłuchaliśmy – mruknęłam w odpowiedzi.
                - No i po niespodziance – zrezygnowana wygięła usta w podkówkę.
                Rozejrzałam się po pomieszczeniu – było pełne różnych fiolek i dziwnych urządzeń, których przeznaczenia nie znałam. Abby doskonale przystosowała go do swoich potrzeb i wyglądał idealnie jak laboratorium szalonego i złego naukowca. Jeszcze sztuczne pajęczyny u pająki, takie jak ten, który właśnie łazi mi po ramieniu…
                Wrzasnęłam ze strachu i z obrzydzeniem strząsnęłam go z ręki.
                - Ale mogłabyś zainwestować w ekipę sprzątającą…
                - Co chciałaś nam pokazać? – Zapytał Marcus, rozglądając się dookoła z rękami w kieszeniach.
                - To – podniosła do góry fiolkę z jakąś dziwną, czerwoną substancją.
                Kolejne wymienione spojrzenie z Marcusem – tym razem z nutką rozbawienia i politowania.
                - Ciekawe czy to też będzie boleć – mruknął chłopak nadal patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami. Był moim przyjacielem niemal od zawsze. Dzięki naszym rodzicom poznaliśmy się już w dzieciństwie i choć Marcus nie miał takich koneksji ani nie należał do Elity, przyjaźń z nim była dla mnie bardzo ważna.
                - Wcale nie będzie boleć – warknęła oburzona Krukonka. – To jest eliksir. Eliksir na porost włosów.
                Gdybym miała teraz coś w ustach, prawdopodobnie wylądowałoby na wszystkim w promieniu dwóch metrów. Albo i trzech.
                - Wydaje mi się, że jeszcze nie łysiejesz – zaczął niepewnie Marcus. – To tak na przyszłość?
                - To nie dla mnie idioto! Hagrid prosił mnie, żebym wymyśliła coś dla jego nowego zwierzątka. Ale patrząc na jego zachowanie, chyba miało to coś wspólnego z jego łysiejącą głową. – Mówiła z nieobecnym wzrokiem, nieświadomie bawiąc się fiolką.
                - Abby, uważa… - Nawet nie zdążyłam dokończyć, kiedy szklany pojemnik niepokojąco przechylił się i trochę mikstury wylało się na rękę blondynki.
                - Oupsss… - W milczeniu patrzyliśmy na dziewczynę oczekując dzikiego buszu. Gdy po upływie pary chwil nic się nie stało, Abby westchnęła z ulgą. – Nie działa – oznajmiła, a zaraz potem doszła do niej straszna prawda. – To nie działa! – Jęknęła z żalem. – No ale dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczeego?!
                - Widać Merlin ma swoje boskie plany co do łysiny Hagrida, - Stwierdził Marcus, przezornie odsuwając się od Krukonki. Kto wie, może zadziała z opóźnieniem. Wynalazki Abby nigdy nie działały tak jak trzeba.
                Pamiętam jeszcze jak w zeszłym roku wynalazła eliksir, który zmieniał usposobienie ludzkie. Wiecie, miły w wrednego, aspołeczna menda w króla towarzystwa. Oczywiście, w zamyśle, nie miał być to stan permanentny, tylko trwający dwadzieścia cztery godziny. W każdym bądź razie, tak zmieniło Marcusa, że biedny stał się kotem. Przez trzy dni szukałyśmy go wśród hogwardzkich korytarzy, a gdy wreszcie go znalazłyśmy i odczarowałyśmy, mimo licznych przeprosin Abby, przez tydzień się do niej nie odzywał. Potem stwierdził, że trauma spowodowana bliższym spotkaniem naszej dyrektorki w jej kociej postaci zostanie mu do końca życia.
                - To niesprawiedliwe – nadawała przez całą drogę na obiad. – Dlaczego, powiedz mi, dlaczego, to nie zadziałało?! Przecież wszystko było tak jak powinno, ślimaczy śluz, oczy żaby, zdechłe myszy, trochę psiej sierści…
                - Proszę cię – zaczął Marcus – idziemy na obiad. A ja nie mam zamiaru przeszkadzać sobie w jedzeniu przez twoje myszy.
                Reszta drogi minęła w ciszy, nie licząc ciągłego pomrukiwania Abby, która nadal nie umiała przeboleć nieudanego wynalazku. Jakby mnie ktoś pytał to po tylu razach powinna się już przyzwyczaić.
                W Wielkiej Sali rozdzieliliśmy się – Abby poszła do stołu Ravencalwu, a ja i Marcus skierowaliśmy się do reszty Gryfonów, ale usiedliśmy w kompletnie różnych miejscach. Chłopak usiadł z resztą naszego rocznika, natomiast ja obok innych członków Elity. Znaczy tej gryfońskiej części, która okupowała samą końcówkę stołu.
                Dzisiaj usiedli z nami Daniel i Ettie, co w sumie nie było zbyt wielkim zaskoczeniem. Często się przesiadaliśmy, już nawet nikt nie zwracał na to uwagi. Wcisnęłam się między nich, z jednej strony obrzydzona zachowaniem Jamesa i Ettienne, a z drugiej strony przywitana szerokim uśmiechem i niezbyt przyjemnym zapachem papierosów. Teatralnie zmarszczyłam nos i chwyciłam paczkę fajek, leżącą na stole.
                - Nawet nie myśl, że możesz chociażby spróbować. James chyba by mnie udusił jakby się dowiedział – Daniel sięgnął po swoją własność, ale szybkim ruchem obróciłam się tak, że nie sięgnął. – Chociaż masz w sumie racje, nawet by nie zauważył. EJ, CIULU! Weźcie się przenieście gdzieś, gdzie nie będziecie demoralizować całej tej pierdolonej szkoły – Wrzasnął do mojego brata siedzącego zaledwie trzy miejsca od niego. Ten tylko machnął ręką na kumpla, nawet nie odrywając się od swojej dziewczyny.
                - ‘Palenie tytoniu silnie uzależnia – nie zaczynaj palić’ – przeczytałam na głos ostrzeżenie widniejące na paczce. – To dlaczego zacząłeś?
                - Nie umiałem wtedy czytać – wyrwał mi papierosy z rąk i chował do kieszeni z dalszej strony. – To tak, żeby cię nie kusiło, Mała. – Pochwycił moje spojrzenie.
                - Nie mów do mnie Mała – moja irytacja sięgała wysokich poziomów, gdy ktoś mnie tak nazywał. To przecież nie moja wina, że jestem niska.
                - Dobra, Wielkoludzie, wyluzuj. A jak masz z tym problemy to chętnie ci coś podrzucę…
                - Nie wątpię, że mógłbyś, aczkolwiek raczej nie powinieneś – do stołu podszedł Albus ze Scorpiusem i oboje usiedli naprzeciw mnie. – Nie uważasz, że sprowadzanie jej na złą drogę to trochę nie twój poziom? Zostań lepiej przy tych naiwnych dziewczynach, po których uwiedzeniu nikt ci nie wepchnie nosa w czaszkę. – Zmarszczyłam nos, słysząc słowa Albusa.
                - Odezwał się gość, który podpalał dzisiaj koty.
                - Skąd ty o tym wiesz? – Zdziwił się, a ja z ledwością powstrzymałam szeroki uśmiech, wypływający mi na usta.
                - Powiedzmy, że mam swoje źródła. – Scorpius spojrzał na mnie ostrzegawczo, kiedy zaczęłam się śmiać, ale zaraz sam złośliwie się uśmiechnął na widok miny Albusa.
                - Tu jesteście moje misie-pysie – Rose brutalnie wepchnęła się na miejsce między Scorpiusem a Delią, tak, że ostatnia osoba na ławce spadła z niej na swoje cztery litery. Rozległ się dźwięk towarzyszący rozbijaniu szkła.
                - MOJE LUSTERKO! – Prawie na całą Wielką Salę rozległ się wrzask Courtney. Wynurzyła się czerwona ze złości i wycelowała palcem w Rose. – Tyy! To twoja wina, ty… ty… Zajebałabym cię, gdyby nie to, że mam przy sobie drugie! – Obrażona usiadła z drugiej strony, gdzie było zdecydowanie luźniej i znów zaczęła się na siebie patrzeć.
                - Heej… - Moja kuzynka spojrzała na siedzącego obok niej Ślizgona i zatrzepotała rzęsami. A z kolei on wyglądał, jakby nie wiedział czy to już wszystko co go dzisiaj spotka, czy czeka go jeszcze coś gorszego. Skinął jej tylko głową i skupił się na swoim obiedzie.
                Ale Rose się nie poddawała i ze zdeterminowaną miną próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Tymczasem ja z Danielem musieliśmy zatykać sobie usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
                - Wiesz… chyba coś jest między nami. – Scorpius wreszcie na nią spojrzał z politowaniem, ale ona chyba tego nie zauważyła.
                - Tak. To nazywa się przepaść intelektualna.
                Zanim zdążyłam wybuchnąć śmiechem na widok jej miny, dobiegł nas przeraźliwy wrzask. Wszyscy, nawet Ettie i Jim odkleili się od siebie, spojrzeliśmy na stół Ravenclawu, skąd dochodził krzyk.
                Niemal spadłam z krzesła widząc siedzącego tam Yeti. Chyba po prostu Wielka Stopa zszedł z gór i trafił do naszego zamku. Cały owłosiony kilkucentymetrową sierścią, która ciągle rosła i zaczynała się kręcić. Potwór wstał w akompaniamencie przerażonych wrzasków pierwszoroczniaków i próbował uciec, ale nieustannie potykał się o swoje futro. W końcu nie dał rady i wyłożył się jak długi na środku przejścia.
                Zapadła całkowita cisza, aż stwór zaczął wydawać z siebie przerażające odgłosy. Coś pomiędzy wyciem, a piskiem. Nauczyciele zerwali się, żeby coś zrobić, ale zanim zdołali chociażby wyminąć stół, Hagrid był już w połowie drogi. Podbiegł do tego stwora i złapał go na ręce wrzeszcząc coś o rzadkiej odmianie jakiegoś stworzenia, które dziwnie się nazywało. Wybiegł z nim z Wielkiej Sali, gdzie panowała nienormalna cisza. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem wszyscy zaczęli się śmiać.
                Spojrzałam na stół Ravenclawu, ciekawa reakcji Abby. Ale jej tam nie było.
                Wystarczyła mi sekunda, żeby zrozumieć co się stało. Abigail z fiolką w ręce, której zawartość wylewa się na jej ramię. A potem jęcząca, że jej eliksir na porost włosów nie zadziałał tak jakby chciała.
                A jednak zadziałał.
                Biedna Abby.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieprzyjemnego zapachu stęchlizny możemy pozbyć się przez zastosowanie neutralizatorów zapachu - https://neutralizatoryzapachu.pl/. Takimi neutralizatorami są najczęściej specjalne preparaty (w różnej formie), które skutecznie radzą sobie z zapachami różnego pochodzenia.

    OdpowiedzUsuń

Szukaj na tym blogu