trzy: zasadnicza różnica między trzeźwym a pijanym


                Siedziałam właśnie w Pokoju Życzeń, razem z resztą Elity, wygodnie rozłożona na jednej z kanap z książką w rękach. Pozostali zajmowali się różnymi sprawami – James i Daniel popijali Ognistą, Joey przepisywał wypracowanie z eliksirów od Albusa, Delia ze szkicownikiem w ręce i bardzo zdegustowaną miną, próbowała nie zwracać uwagi na Rose, która rozpaczliwie próbowała zwrócić na siebie uwagę Scorpiusa. On z kolei rozmawiał z moim bratem, który coś zawzięcie notował, Courtney oczywiście poprawiała swoją urodę, a Ettie wydawała się być tak samo znudzona jak ja.
                To ją chyba najbardziej lubiłam z tego towarzystwa. Oczywiście moich braci, Daniela i Delię też, ale Ettie była dla mnie bardziej jak siostra. I w sumie ja dla niej też, bo los obdarzył ją tylko bratem bliźniakiem, podobnie jak mnie. Z tym, że ja miałam dwa kłopoty, a ona tylko jeden.
                Z Joeya i Daniela można było mieć niezły ubaw, szczególnie, gdy już sobie wypili i myśleli, że jeszcze są trzeźwi. Tak samo Jim, kiedy Ettie na chwilę spuści go z oka. Delia to moja przyjaciółka – razem siedzimy na lekcjach, a potem włóczymy się zazwyczaj po błoniach, albo po zamku. Dzięki temu nie potrzebuję Mapy Huncwotów, żeby znać większość tajnych przejść. Courtney może być niebezpieczna – naprawdę, jak kogoś dorwie i postanowi ‘lekko’ poprawić mu makijaż to broń Merlinie, trzy godziny w plecy. A potem nikt nie może cię poznać. Albus jest moim bratem, co automatycznie sprawia, że nie spędzam z nim za wiele czasu. Chyba, że w wakacje lub święta, kiedy nasi rodzice wychodzą na jakieś przyjęcia, gdzie nie potrzebują dzieci – wtedy siedzimy i oglądamy stare, mugolskie filmy – czasami razem z nami są też inni, czasami w trójkę z Jamesem albo Hugiem, a czasem po prostu we dwójkę. Poza tymi dniami go nie znam. Scorpius jak dla mnie jest w porządku i kompletnie nie potrafię zrozumieć dlaczego ludzie mówią, że jest złośliwym i wrednym sukinsynem. Ja uważam, że potrafi być całkiem miły kiedy chce. Ciekawe, że inni tego nie widzą. Ettie jak wspominałam jest dla mnie jak siostra – zawsze wtedy, kiedy jej potrzebuję i podczas całej reszty sytuacji. Szkoda tylko, że w tym roku kończy szkołę. Z kolei Rose… to już inna sprawa. Ma dość ciężki charakter, trudno jest złapać z nią kontakt. Ale jest całkiem zabawna, kiedy desperacko próbuje zwrócić na siebie uwagę Scorpiusa. I lepiej nie mówić tego na głos…
                - Lily! – Nagle przed oczami pojawił mi się Daniel z szerokim uśmiechem i szklanką Ognistej w ręce. – Właśnie się tak zastanawiałem, czy się z nami napijesz?
                - Czy ty właśnie rozpijasz moją młodszą siostrzyczkę?! – Zawołał James, przysiadając się do Ettie, która ku jego zdziwieniu odsunęła się z obrzydzeniem i przesiadła do mnie.
                - Czuć od ciebie alkohol – warknęła nieprzyjaźnie, wyrywając mi książkę i samej zaczynając czytać. Nawet nie zdążyłam się oburzyć.
                - Wydaje mi się, że twoja siostrzyczka jest na tyle dorosła, żeby sama o sobie decydować – Daniel odpowiedział Jimowi, nawet nie zwracając uwagi na swoją siostrę.
                - Jej zapytaj – mój kochany braciszek wzruszył tylko ramionami i położył je na oparciach kanapy. Rzucił Ettie iście huncwockie spojrzenie. – Na pewno, nie chcesz tu do mnie przyjść?
                - Nie!
                - To dobra, znajdę sobie kogoś innego. Courtney! Co robisz? – Jego głos rozległ się w całym pomieszczeniu, zwracając uwagę dziewczyny.
                - Wdycham opary alkoholu, którymi emanujesz. – Nawet nie podniosła głowy znad malowanych właśnie paznokci na wściekle czerwony kolor. -  Byłbyś tak dobry i robił to w drugą stronę?
                - Nie jestem do końca pewien, czy chcesz czuć opary z drugiej strony.
                - I tak oto zginiemy, zagazowani na śmierć – mruknęła ze drugiej strony Delia, obserwując tą scenę z małym uśmieszkiem.
                - To co Lila? – Daniel zwrócił się do mnie z miną grubego gangstera, który sprowadza niewinne dziewczęta na złą drogę. – Pokażesz braciszkom, kto tu rządzi? – Zamachał mi przed oczami Ognistą.
                Z jednej strony nawet mnie w sumie nie kusiło, ale z drugiej, ta ostatnia sugestia dała mi do myślenia.
                - Miło z waszej strony, że ktokolwiek w ogóle zapytał mnie o zdanie – zaczęłam sarkastycznie, ale nie dane było mi skończyć.
                - Nie mów, że tchórzysz? – Mający lekko w czubie Ślizgon nagle zrobił się strasznie upierdliwy. – Przynosisz ujmę braciom! Właściwie to bratu, drugiemu to już nic nie zaszkodzi – od strony Jamesa usłyszeliśmy coś jakby ‘słyszałem’ zamaskowane nieudolnym kaszlem. – Dawaj, Mała.
                - Przestań. Nazywać. Mnie. Mała. – Warknęłam i wyrwałam mu szklankę. Dla świętego spokoju jednym haustem pozbyłam się zawartości i usilnie starając się nie skrzywić, gdy zapiekło w gardle, rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
                - Ha! Moja szkoła! – Jim rozejrzał się dookoła. – Ale mnie nadal nikt nie kocha.
                - Skądże znowu! Ja cię kocham, ty moja żabeczko! Misiu-ptysiu! Słoneczko na mym niebie, rozświetlające mrok mojego życia! Ty moje Gryfiątko, szczęściu mojego życia! – Daniel, pokonany, stracił zainteresowanie upijaniem mnie i pognał na skrzydłach miłości do mego brata.
                - Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie dzień w którym faceta odbije mi mój własny brat – mruknęła Ettie, ale wróciła do książki, zostawiając tych dwóch idiotów na pastwę losu.

                - Ciekawe co znowu wymyślili – mruknął Al, gdy razem szliśmy przez korytarze Hogwartu. – Jeśli znów chcą wysadzić parę łajnobomb w środku tłumu, albo pochować je w jedzeniu i patrzeć jak ludzie je znajdują, a one wybuchają, to chyba ich wyśmieję. To robi się nudne, nie uważasz?
                Odburknęłam coś w odpowiedzi i wyłączyłam się. I tak mówi non-stop o tym samym, więc nie muszę go słuchać. A jakby się tak głębiej zastanowić to ja właściwie nigdy go nie słucham.
                Siedzieliśmy w bibliotece, gdy przed nami pojawiła się krótka notatka od Joeya, karząca nam rzucić wszystko co robimy i natychmiastowo przyjść od sali wejściowej, gdzie czeka na nas on, Daniel i reszta. Chcąc nie chcąc, powoli zebraliśmy się i zeszliśmy na dół – gdybyśmy tego nie zrobili to pewnie by przyszli po nas. A tego najlepiej unikać w miejscu gdzie jest tak dużo rzeczy, które łatwo uszkodzić.
                Gdy już dostaliśmy się na parter, zastaliśmy już wszystkich. Byli wyraźnie zniecierpliwieni czekaniem na nas, bo gdy tylko się pojawiliśmy rozległy się pytania czy nie można było jeszcze dłużej.
                - Właściwie to nie, ale jak chcecie możemy się wrócić – sarkastycznie zaproponował Albus.
                - Dobra, luzuj gacie – warknął Daniel, wyraźnie czymś podekscytowany. – A teraz podążajcie za mną ku światłości!
                - Jeśli ta twoja światłość jest poza tym zamkiem to odpadam. – Courtney rozejrzała się dookoła. – Dobra, nie ma tutaj żadnego blasku oprócz mnie, mogę już wrócić do siebie?
                - NIE! Wszyscy musicie to zobaczyć. I nie obchodzi mnie, że twoje buty się nie nadają na taką pogodę. – Uprzedził od razu jej marudzenie i nie słuchając dalszych narzekań ruszył w kierunku drzwi.
                Bez entuzjazmu powlekliśmy się za nim na błonia, a potem w kierunku Wrzeszczącej Chaty. To wiele wyjaśniało, pewnie już odrestaurował tą ruderę w środku. Ale nie mógł po prostu powiedzieć, pokazać zdjęć przy kominku w Pokoju Życzeń, a nie ciągnie nas w ten lodowaty, listopadowy wiatr.
                Jako że jest nas dziesiątka, w tunelu prowadzącym pod bijącą wierzbą było dość ciekawie. Jego niewielkie wymiary w połączeniu z niepewnym podłożem wręcz prosiły się o niezręczne sytuacje. Jak ta, kiedy Rose malowniczo się o coś potknęła i wylądowała w ramionach Scorpiusa, który odruchowo ją złapał. Dziewczyna chyba nieświadomie, chociaż znając ją wszystko jest możliwe, ułożyła usta w dzióbek, spodziewając się pocałunku, ale gdy Ślizgon to zobaczył, puścił ją i cofnął się o krok. Biedaczka wylądowała na ziemi.
                - Niech twoja twarz już nigdy nie znajduje się tak blisko mojej. – Powiedział tylko i poszedł dalej. Przekraczając moją rozłożoną na glebie kuzynkę miałam przemożną chęć, żeby ją nadepnąć, ale w sumie jakoś nie miałam ochoty na zemstę jej upokorzonej osoby.
                Jakoś dobrnęliśmy do końca tunelu i kiedy już pojawiła się nadzieja, że jakoś stąd wyjdziemy, Daniel nagle się zatrzymał i odwrócił. Nie spodziewałam się tego, więc się nie zatrzymałam, wpadłam na niego i niemal się przewróciliśmy.
                - Jeszcze krótka mowa… Wybaczcie jestem tradycjonalistą, a że wstęgi nie mam, to muszę najpierw wygłosić parę słów.
                - A nie możesz tego zrobić w środku? – Jęknęła Courtney ze swoimi bezcennymi szpilkami w dłoniach. Musiała chyba się poddać podczas tej karkołomnej przeprawy przez tunel.
                - Chyba cię popierdoliło gościu! – Joey z końca kolejki musiał wrzeszczeć, żeby ktoś go usłyszał.
                - Jeśli zaraz mnie tam nie wpuścisz to twoje flaki przyozdobią wszystko, co napotkają w promieniu pięciu metrów – zagroziłam, zakładając ręce na piersiach. Ślizgon spojrzał na mnie urażony, ale nie ośmielił się zapytać czy żartuję. Nie wiem, może to dzięki mojemu spojrzeniu, które mówi, że jestem zdolna do wszystkiego, a szczególnie wypatroszenia osoby najbliższej mnie, gdyby nie przychylił się mojej ‘prośbie’.
                Niechętnie, ale nas wpuścił do środka.
                Z kolei ja, niechętnie, ale musiałam przyznać, że w wystroju przeszedł samego siebie. Zakładając oczywiście, że sam to wszystko zrobił, to naprawdę widok był zachwycający.
                Sufit został pomalowany na ciemnoszary kolor, o odcień albo dwa jaśniejszy od podłogi, ściany na ciemny granat. Wyposażenie to czarne, skórzane kanapy w rogach pomieszczenia, kilka stolików i krzeseł pod ścianami. Środek zostawił wolny, a pod oknem, które Daniel zasłonił, była mała scena z mnóstwem sprzętu, nawet tego mugolskiego. Muszę pamiętać, żeby go zapytać jak sprawił, że to działa. Źródłem światła były kolorowe żarówki zamontowane pod sufitem. Po prawej znajdowały się drzwi, które prowadziły do łazienek. Z kolei z lewej, za aksamitną, granatową kotarą kryły się schody na górę.
                Zaciekawiona zostawiłam resztę za sobą i sama wspięłam się po nich na górę.
                Tutaj wystrój niewiele się różnił od tego na dole, oprócz zastąpienia granatowego purpurowym. Całkiem przyjemnie to razem wyglądało. Pomieszczenie było o wiele mniejsze od tego na dole, ale wychodziło stąd więcej drzwi. Z ciekawości otworzyłam pierwsze lepsze z brzegu.
                Wielkie, podwójne łóżko z kolumienkami, baldachimem i kutymi ramami stanowiło całe umeblowanie. No, nie liczyć tych złotych świeczników z czarnymi świecami poukładanych dookoła niego. Ściany, podobnie jak w poprzednim pokoju, były purpurowe, podłoga czarna, a sufit ciemnoszary.
                Nie wytrzymałam i roześmiałam się głośno. To było bardzo w stylu Daniela.
                - Czyżbyś rezerwowała sobie pokój, Mała? – Zapytał głos zza moich pleców. Spłoszona, odwróciłam się i zobaczyłam gospodarza  tego przybytku razem z moim starszym bratem i Ettie.
                - Spróbowałaby – prychnął James.
                - Za rok kończysz szkołę, czyż nie? – Szeroko się uśmiechnęłam do brata, a Daniel roześmiał się głośno.
                - Za to cię lubię, Młoda. – Nie zwracając na jego dalsze słowa, przeszłam obok nich i powlekłam się po schodach w dół. Na ich końcu spotkałam Delię, która wyglądała na równie znudzoną i zdegustowaną co ja.
                - Dajemy w lewo, do drzwi, tunelem, przez błonia do zamku i udajemy, że nigdy nas tu nie było? – Zapytałam półgębkiem.
                - Lily. To prawo nie lewo.
                - A kto by się przejmował?! – Warknęłam na nią i pociągnęłam do wyjścia.

                Kolejny tydzień, kolejna impreza. To nawet męczące, kiedy kolejny tydzień z rzędu siedzi się na tyłku i patrzy z obrzydzeniem na pawiujących ludzi. Trochę kultury. Akurat to jeszcze nie jest takie złe, gorzej, gdy zaczynają się obmacywać publicznie. To już ciężko przetrawić.
                - LILY! – Obróciłam głowę. W moją stronę zmierzały dziewczyny: Ettie, Delia i Courtney, każda z Ognistą w rękach. Jak one nadążają z tym tempem picia? Mój żołądek od czasu ostatniego buntu do tej pory odrzucał wszelkie napoje wysokoprocentowe.
                - Czego? – Nieprzyjaźnie mruknęłam, patrząc jak uwalają się na kanapach dookoła mnie.
                - Przyszłyśmy się z tobą napić! – ‘I ty też, Brutusie?’ Bezgłośnie wyartykułowałam do  Delii, która najwyraźniej świetnie się bawiła, bo tylko wzruszyła ramionami.
                - A gdzie Jima zgubiłaś, Ettie?
                - Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że nie jest teraz na górze z jakąś lafiryndą… Chociaż po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że chuj mnie to obchodzi. – Dopowiedziała, w zamyśleniu popijając alkohol. – A ty już nie pierdol tyle, tylko pij. Nie przywlekłam cię tutaj przez całe błonie, żebyś siedziała i udawała, że cię nie ma. Kobieto, jak ty tak możesz się tego nie wstydzić!?
                Pod presją chwyciłam podaną butelkę, jednocześnie obiecując sobie, że to tylko jedna.
                Ognistą później, mówiłam to samo.
                Ale chyba już nie było dla mnie nadziei.
                Jakoś zrobiło się wesoło, świat nabrał żywszych kolorów, a nim się obejrzałam to wszystkie byłyśmy nawalone w trzy dupy. Ciężko było skupić wzrok, rozmazywał mi się widok, ale z jakiegoś powodu było to całkiem zabawne. Delia odpadła już jakiś czas temu, siedziała i tępym wzrokiem wpatrywała się w opróżnioną do połowy butelkę jakby spodziewała się jakiegoś cudu. Ja, Ettienne i Courtney w miarę trzymałyśmy poziom, bo z pionem było coraz gorzej.
                Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszyscy sprawiali wrażenie zadowolonych, nawet ci, co już dawno pożegnali się z zawartością żołądka w mniej lub bardziej publiczny sposób. Ruch pomiędzy tym piętrem a górą był niewielki, ale założę się, że to sprawka Daniela, który dokładnie selekcjonuje osoby, które mogą tam wejść. A mówiąc już o Danielu, to właśnie zbliżał się w naszym kierunku.
                - Braciszku! – Zawyła Ettie, machając do niego ręką, w której trzymała butelkę. – Co ty, trzeźwy? – Cała nasza trójka była dość zaskoczona, że Ślizgon stoi prosto i się nie chwieje.
                - Tak, na to wygląda. Ktoś musi tu to ogarniać, nie?
                - I ty się tego nie wstydzisz? – Uniosłam znacząco brew do góry.
                - Tak się składa, że akurat dzisiaj nie.
                - No ale z nami się nie napijesz?! – Courtney nie czekając na odpowiedź, popchnęła go na fotel, bezpardonowo usiadła mu na kolanach i podała butelkę. – Do dna!
                Spojrzenie, którym ją obdarzył godne było bazyliszka.
                - Och, nie bądź już taką żelazną dziewicą! – Warknęłam, patrząc na niego wyzywająco.
                - Hej, Mała, czy ty próbujesz grać na mojej miłości własnej? – Przebiegły uśmiech wykrzywił mu wargi. Coś czuje, że nie trzeba było tego mówić. – To może mały zakład? Kto pierwszy wypije szklankę Ognistej.
                - Stoi. – Alkohol buzujący w moich żyłach nie pozwolił mi odmówić. A poza tym pokładałam wielkie nadzieję w tym, że wspaniała pijacka przeszłość mojej rodziny skumulowała się we mnie. – O co?
                - Jeśli ja wygram, to pójdziesz ze mną na górę.
                - A jeśli wygram ja, to pójdziesz tam z Claire – wskazałam na najbrzydszą dziewczynę, jaką mogłam zobaczyć w tym momencie. Nie trafił w sumie tak najgorzej, ale mnie odrzucała już jej sama porzygana bluzka.
                - Was to już do końca Merlin opuścił? – Z mojej lewej strony na kanapę opadł Albus, a z drugiej pojawił się Scorpius. Oni jak zwykle wszędzie pojawiają się razem. – Lily, nie rób tego.
                - Och, szkoda, że nikt nie powiedział tego naszym rodzicom dziewięć miesięcy przed twoimi narodzinami. – Odwarknęłam, nawet nie zwracając na niego uwagi. – Żeby było ciekawiej, nie pijmy Ognistej. Twoje kubki smakowe mają ją już za wodę… może czysty spirytus?
                Kpiący uśmiech na jego twarzy nieco zmizerniał. Ale nie na długo, stracił rezon, otrząsnął się po zaskoczeniu i znów nabrał rezonu.  
                - W takim razie podbijamy stawkę. Jeśli ja wygram, pójdziesz na górę ze mną i z… - rozejrzał się dookoła. Proszę, tylko nikt nie zarzygany! – Ethanem, powiedzmy.
                - Spoko. A jeśli się poryczysz przed tym jak zobaczymy dno w twojej szklance to pójdziesz tam z Claire… i z Ethanem.
                Daniel spojrzał na mnie zdziwiony i przez jakiś czas tak siedział. Najwidoczniej byłam jedną z niewielu osób, które zdołały wprowadzić go z równowagi. To całkiem fajne uczucie, kiedy wszyscy dookoła zamilkli w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
                - Jako iż nie ma najmniejszych szans żebyś wygrała, to stoi. – Jakby miał nie odmówić skoro był nieco pod presją?
                Ettie, która do tej pory poruszała głową jak na meczu tenisowym między mną a Danielem, rzuciła się, żeby nam nalać. Pierwsza próba skończyła się fiaskiem, ponieważ była na tyle pijana, że nie trafiła nawet do szklanki. Ani jednej. Dopiero jak Scorpius jej wyrwał tą nieszczęsną butelkę i poradził sobie z tym trudnym zadaniem to można było zacząć.
                Gdy chwyciłam szklankę zaczęło mi coś tam świtać w mojej wypełnionej procentami głowie. Może jednak to nie był najlepszy pomysł? Trochę już za późno na refleksje, a skoro już się stało…
                Na znak dany przez Courtney zaczęliśmy równocześnie pić.
                Tak szczerze mówiąc to spodziewałam się czegoś gorszego. A to raczej było jak… woda. Owszem, dość wyraźnie było czuć wódkę, na tyle, żebym się skrzywiła, ale zdecydowanie nie był to czysty spirytus. Znad szklanki rzuciłam spojrzenie na Daniela. Nie pił – zatrzymał się w połowie i najwyraźniej nie umiał się przemóc, żeby pić dalej. W stanie szoku dokończyłam swój napój i ze zmarszczonymi brwiami odłożyłam puste naczynie.
                Ettie i Courtney rzuciły się, żeby mnie uściskać, a Albus pocieszał Daniela, który zrezygnował z dalszej walki. Coś mi tu nie pasowało, ale jakoś nie miałam ochoty teraz o tym myśleć.
                - LILY! – Wrzasnęła mi do ucha Court. -  Chodź, trzeba to uczcić. – Pociągnęła mnie za rękę i siłą wpakowała na jeden z pobliskich stołów i sama zaraz się tu wgramoliła.
                Lekko zakręciło mi się w głowie, ale jakoś udało mi się wystać w pionie. Stolik był dość mały, dlatego jak Courtney też na niego weszła zrobiło się tam na tyle ciasno, że stojąc obok siebie jedna przypadkiem mogła strącić drugą. A ja nie chciałam być tą, która zaliczy glebę.
                - Co ty wyprawiasz? – Przekrzykując muzykę, starałam się nie zwariować z powodu świateł i dudniącego basu. Zakręcenie przeszło w niezłe zamotanie, dopóki Krukonka nie szarpnęła mnie za rękę.
                Powoli, kręcąc biodrami, schodziła coraz niżej i ciągnęła mnie, żeby zrobiła to samo. Załapałam o co jej chodziło. Chciała, żebyśmy obie zrobiły z siebie pośmiewisko, kompletnie nawalone, tańcząc na stole.
                Spoko, jakoś mi to nie przeszkadza.
                Obróciłyśmy się do siebie tyłem i tyłek w tyłek zeszłyśmy tak nisko, na ile dałyśmy radę. Szybkie podniesienie się do góry i zaraz obrót. Stałyśmy bardzo blisko siebie, szeroko uśmiechnięte z wyprostowanymi plecami. Lekko falując klatką piersiową, odchylałam się od niej coraz bardziej, aż objęła mnie jedną ręką w talii, tak, że mogłam odgiąć się do tyłu, prawie wykonując mostek. Prostując się, wybuchnęłam śmiechem, słysząc gwizdy i aplauzy od naszej widowni. Courtney pociągnęła za róg swojej bluzki, jeszcze bardziej eksponując czerwony stanik i przygryzając zalotnie dolną wargę, kręcąc tyłkiem, obróciła się dookoła. Spojrzała na mnie spod rzęs i szczerząc się szeroko, odsunęła się na drugi koniec stołu i zachęcając mnie do podejścia pokiwała palcem. Powoli, noga za nogą podeszłam do niej, a ona położyła mi ręce na biodrach i lekkim naciskiem dała do zrozumienia, że znowu mam pochwalić się tym, czym mnie natura obdarzyła. Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie i uniosłam rękę do góry, żeby w widowiskowym stylu spełnić jej prośbę, a kiedy wstałam, szybko obróciłam się do niej tyłem i zrobiłam krok do przodu. Zaraz zrobiła to samo i przyciągnęła mnie do siebie – po to, żeby dopasować swoje ruchy do moich. Zdmuchnęłam zbłąkany kosmyk włosów z czoła, a słysząc ostatnie takty muzyki, zwróciłam się do Courtney, która mrugnęła do mnie zawadiacko i na oczach wszystkich zebranych zrobiła szpagat.
                Gdy, śmiejąc się w głos, zeszłyśmy z naszej prowizorycznej sceny, pożegnały nas oklaski. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że zrobię coś takiego, ale choć rano nie będę pewnie nic pamiętać to w sumie było całkiem fajnie.
                Na naszych miejscach znalazłyśmy resztę, z wyjątkiem Jamesa i Ettie. Usiadłam między Joeyem a Scorpiusem, zastanawiając się jednocześnie co robi tutaj Daniel, skoro powinien być na górze.
                Uśmiechając się do niego szeroko, oczami wskazałam górne piętro.
                - Ty sobie chyba żartujesz – patrzył na mnie niepewnie, jakby już nie wiedział czego może się po mnie spodziewać.
                - Zakład to zakład – odparłam, wzruszając ramionami – dlaczego miałabym zmieniać dla ciebie reguły, skoro wiem, że ty nie zmieniłbyś ich dla mnie?
                - Skąd ty taka pewna tego jesteś?
                - Znam cię już jakiś czas i niestety dość dobrze, więc albo to zrobisz, albo wymyślę coś gorszego. – Przebiegły uśmiech wykrzywił mi usta. A co! Uczę się od najlepszych, czyż nie?
                - Serio, Ethan? Claire to nie ma sprawy, ale zamiast niego to chyba wolałbym już Gryzeldę. – Patrzył na mnie błagalnie, a ja zamierzałam się jeszcze przez chwilę nad nim poznęcać.
                - Och, a cóż takiego złego jest w Ethanie? I po co zgadzałeś się na taki układ?
                - Bo myślałem, że wygram!
                - A widzisz! – Jeszcze trochę, a ręce zaczną mu się trząść. – Dobra, zawrzyjmy nową umowę. Odpuszczę ci to, ale w zamian zrobisz coś dla mnie.
                - Wszystko!
                Oj, biedaczek jeszcze nie wie na co się pisze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu