siedem: młodzież przyszłością narodu. taa, jasne


                Ostatnie zdanie mojej matki zostało bardzo, bardzo poważnie potraktowane przez moją rodzinę. Niewiele mi brakowało, żeby popełnić harakiri na środku salonu.
                Wszystko wywróciło się do góry nogami – moja matka chciała upiec ciasto. Dzięki Merlinowi nie kazała nam go zjeść, bo raczej przypominał bryłkę niezidentyfikowanej substancji, której nie dało się nawet ugryźć. Dość boleśnie doświadczył tego James, a my postanowiliśmy nie powtarzać tego błędu. Nieudany wypiek mojej matki zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
                Harry, gdy przyszedł wcześniej z pracy, zszokował mnie tak, że siedziałam przez pięć minut gapiąc się na niego z dziwną miną. Więcej już tego nie zrobił – jako, że przez całe moje piętnastoletnie życie nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek przyszedł choćby pięć minut wcześniej, a często zdarzało mu się siedzieć jeszcze dłużej, wolał nie narażać mnie na podobny stres.
                James i Albus nie odstępowali mnie nawet na krok. Przez to niemal zamieszkałam w łazience, bo to było jedyne miejsce gdzie mogłam być sama, co z kolei sprawiło, że sama byłam rozdrażniona i warczałam na wszystkich. Niestety, nie przyniosło to oczekiwanego efektu i nie przestali zawracać mi głowy.
                Z utęsknieniem czekałam na powrót do Hogwartu. W wielkim zamku łatwo mogłabym się zaszyć i posiedzieć w samotności, a nie z bandą wariatów jak tutaj. Całkiem nieźle zapowiadające się święta zamieniły się niemal w katorgę.
                - Gotowa? – Przez lekko uchylone drzwi wsunęła się do mojego pokoju głowa Jamesa. Wywróciłam teatralnie oczami i poprawiwszy sweter, ruszyłam za nim.

                Święta u babci to… święta u babci. Stały element mojego życia, jako że co roku rodzice upierają się, żebyśmy wracali do domu. Tego rodzinnego spotkania nie można opisać słowami. Chociaż mogłabym znaleźć dwa. I jeden dość obraźliwy gest.
                Tak więc, gdy siedziałam między Hugiem a Fredem, obraźliwych gestów nagle pojawiło się więcej w mojej głowie. Kiedy patrzyłam jak zajadają się świątecznymi potrawami, przygotowanymi przez babcię, odechciało mi się jeść.
                Atmosfera przy stole była radosna. Przynajmniej jeśli chodzi o większość, bo ja i moi rodzice raczej rozsiewaliśmy złe czakry.
                - Hej, Lily! Coś ty taka ponura, mamy święta! – Dziadek Artur strasznie mnie dzisiaj irytował. Może to z powodu jego zbyt pogodnego nastroju, a może przez ten szpetny sweter z reniferem na piersi, który zrobiła mu babcia. Mój sweter, razem z resztą, w większości nieodpakowanych, prezentów w tym książką od Jamesa „Jak przystosować się do społeczeństwa”, leżał na łóżku w moim pokoju. I prawdopodobnie jak jego poprzednicy wyląduje albo prosto na śmietniku albo w jakimś zakurzonym pudle na strychu.
                Tymczasem wysłałam dziadkowi zabójcze spojrzenie.
                Niestety, nie podziałało.
                - Rozchmurz się, Mała! – Uniosłam tylko z politowaniem jedną brew i nic nie odpowiedziałam. Nie miałam nawet na to ochoty.
                Coś tak czuję, że zaczyna mnie boleć głowa.
                - Jeśli o mnie chodzi, to rozchmurzę się dopiero jak James ubierze nasz prezent – Al nachylił się do mnie zza pleców Huga. Uśmiechnęłam się blado na wspomnienie żółtej piżamki-pajacyka w kaczuszki, który sprezentowaliśmy starszemu bratu. Nic nam na ten temat nie powiedział, więc najwyraźniej go jeszcze nie widział.
                Zanim schowałam twarz w dłoniach, opierając na nich swoją obolałą głowę, rzuciłam mordercze spojrzenie Rose. Ot tak, dla zasady. Dawno się nie kłóciłyśmy, a moje rozdrażnienie musi sobie znaleźć drogę ujścia.
                - Nie no, tak nie może być! – Zbyt duża ilość ponczu, który Fred z Jamesem doprawili Ognistą (wielkie szczęście, że jeszcze nie wypił tego ktoś, kto mógłby się z tego powodu zdenerwować), zdecydowanie szkodziła mojemu dziadkowi. – Co wy tacy ponurzy siedzicie, Potterowie? Coś się stało?
                Merlinie, ja już więcej nie zniosę.
                - Ja już mam dość – mruknęłam i wstałam od stołu. Chciałam złapać kurtkę i wrócić do domu. Problem pojawił się, gdy przypomniałam sobie, że nie umiem się teleportować. Zrezygnowana usiadłam na schodach.
                Kurwa mać.
                Z salonu, gdzie zebrała się cała rodzina, doszły mnie jakieś głosy, a potem zapadła cisza i usłyszałam kroki. Zaraz z pomieszczenia wyszedł James i bez zbędnych ceregieli usiadł obok mnie.
                - Może i już nie jesteś ulubioną wnuczką, ale nadal jesteś moją ulubioną siostrą – po chwili ciszy, szturchnął mnie w ramię i uśmiechnął się szeroko.
                - Jestem twoją jedyną siostrą – odpowiedziałam prosto, nawet na niego nie patrząc.
                - No to powinnaś się cieszyć. Nie skłamałem! – Wyszczerzył się jeszcze szerzej, a ja parsknęłam śmiechem w odpowiedzi.
                - Jesteś debilem.
                Znów zapadła cisza. Dziwiłam się, dlaczego nadal nikt nas nie niepokoi, ale w sumie było mi to nawet na rękę. Nie było takiej osoby, która mogłaby teraz stamtąd wyjść i na którą bym nie warczała. No, może prócz Albusa, bo James już tu siedział.
                - Nie myśl o tym Mała – przyciągnął mnie do siebie. Wzdychając, opadłam głowę na jego ramieniu.
                - Ciężko jest… nie myśleć o tym, kiedy wszyscy skaczecie nade mną jak małpy nad bananem. To było i będzie dla mnie trudne, a wy mi nie pomagacie… Normalność. Potrzebuję normalności – spojrzałam na brata kątem oka. Gdy zauważył to spojrzenie, uśmiechnął się iśćie po huncwocku.
                - Zawsze masz mnie. I Ala.
           - O Merlinie… - ukryłam twarz w dłoniach, chowając uśmiech. – Tylko was mi na głowie brakowało.

                Dudniąca muzyka uporczywie wwiercała mi się w uszy i powodowała dotkliwy ból głowy. Z ciężkim westchnieniem oparłam się o barierkę.
                Obserwowałam wielki tłum zgromadzony w magicznie powiększonym salonie w domu Daniela i Ettienne. Ich rodzice spędzali święta i sylwestra gdzieś w ciepłych krajach, więc rodzeństwo postanowiło urządzić małą imprezę by po raz ostatni nawalić się w tym roku. Z tego, co mówili, wynikało, że będziemy my i parę osób, ale teraz zebrało się już pół szkoły, a ludzie nadal napływali. Podejrzewałam, że są tu wszyscy od czwartej klasy wzwyż.
                Wielki salon, otwarty na korytarz, gdzie znajdowały się duże, kręcone schody, prowadzące na piętro był oświetlony kolorowymi światłami. Stałam właśnie na balkonie na piętrze, obok schodów, z którego miałam widok na drzwi frontowe i większość pomieszczenia. Coraz bardziej nie podobało mi się to, że jest tutaj tyle ludzi. Skończy się to jakąś katastrofą.
                Obok mnie nagle pojawił się Daniel, z dwoma kieliszkami w ręce. Jeden wręczył mnie, mrugając do mnie porozumiewawczo, a drugi szybko opróżnił. Chwilę później poszłam w jego ślady.
                - Dlaczego? – Zapytałam ni z tego, ni z owego, bawiąc się pustą literatką.
                - Czasami byłbym ci wdzięczny, gdybyś wyrażała się jaśniej.
                - Dlaczego sprosiłeś tu całą szkołę?
                - No a czasami nie. - Wzruszył ramionami. Spowiedź zaczął dopiero jak wysłałam mu mordercze spojrzenie. – Nie miałem zamiaru spraszać całej szkoły. Chodziło mi tylko o piąty rocznik.
                Obrzuciłam go wzrokiem.
                - Wiesz… w sumie mnie to nie obchodzi. Masz jakiś towar przy sobie?
                - Mam, ale nie wiem czy ci dam. – Warknęłam z rozdrażnienia. Przecież nie było tu żadnej moralizującej osoby, która by miała coś przeciwko.
                - A mam wspomnieć Jamesowi, że mi coś dałeś?
                - Nic ci nie dałem!
                - Wystarczy jedno moje słowo, żeby mi uwierzył – uśmiechnęłam się wrednie, a Daniel malowniczo się skrzywił. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały woreczek z białym proszkiem. Chciałam go chwycić, ale szybko cofnął rękę.
                - Wiesz, że to silnie uzależnia?
                - Wiem. Ty ciągle coś bierzesz, więc mam przed sobą żywy przykład.
                - Myślisz, że nie marzę o tym, żeby rzucić? – Zapytał z wyrzutem, nadal nie dając mi woreczka.
                - To rzuć.
                - Ale jak potem żyć bez marzeń?
                - Jesteś melodramatyczny. Jedna działka jeszcze nikomu nie zaszkodziła – warknęłam coraz bardziej rozdrażniona. Denerwowało mnie to, że wszyscy dookoła traktowali mnie jak dziecko.
                - Właściwie to sam nie jestem nawet pewien co to jest. Thomas dał mi to godzinę temu i twierdził, że gwarantuje niezapomniane przeżycia. Ale nie zdefiniował tych niezapomnianych przeżyć. – Dan spojrzał na mnie uważnie. – Jak ci to dam, to ktoś straci głowę.
                - I tak nic nie masz w środku, co się przejmujesz? – Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam rękę po paczuszkę.
                Daniel westchnął, rozejrzał się dookoła i gdy nie zobaczył nic podejrzanego, ani nikogo, kto mógłby donieść o tym Jimowi, podał mi narkotyk.
                - Jakby ktoś pytał, to nie masz tego ode mnie.
                - Jasne – zważyłam pakunek w dłoni. Był lekki i na pierwszy rzut oka nie wyglądał zachęcająco, ale zdecydowanie te ‘niezapomniane przeżycia’ spowodowały, że miałam ochotę wziąć to teraz, natychmiast. – No, to która to jest?
                - Co, która? – Daniel wydał mi się dziwnie zmieszany, co znaczyło, że rzucona mimochodem uwaga była trafna.
                - Dziewczyna – uśmiechnęłam się przebiegle.
                - Skąd w ogóle pomysł, że jakaś jest? – Zdenerwował się.
                - Nie jestem głupia. Zaprosiłeś pół szkoły, ciągle rzucasz spojrzenia na dół, jakbyś chciał żeby przyszła, albo jakbyś już ją obserwował… zresztą. Nie mów mi. Sama chcę się domyśleć… ale nie teraz. Teraz mam ciekawsze zajęcia, więc wybacz, idę się naćpać.

   Czerwień.
    Żółć. Zieleń.
    Pomarańcz.
                Czerwień. Żółć. Pomarańcz.
                Granat. Fiolet.
                Roześmiane twarze.
                Ręce, które próbują wciągnąć mnie do zabawy.
                Spocone ciała ocierające się o mnie z każdej strony.
               Z trudem łapiąc powietrze próbowałam wydostać się z tłumu, raz widząc podwójnie, a raz patrząc na wszystkie kolory tęczy. Czułam się jakby całe moje ciało było z gąbki, a moje nogi zaczynały odmawiać współpracy.
Kolorowe, ostre światła drażniły mnie. Powodowały zawroty głowy i utratę poczucia kierunku. Czy dalej zmierzałam w kierunku drzwi? Mózg, jakby opierając się temu szaleństwu, był krystalicznie czysty i dzięki czemu odbierałam wszystko bardzo ostro. Głośna, wdzierająca się w kanały słuchowe muzyka sprawiała, że miałam ochotę wrzeszczeć. Dołączyć do tego chóru potępieńców. Ciężkie powietrze nie pozwalało mi oddychać.
                Błąkałam się niczym ślepiec między ludźmi, na wpół szukając kogoś, kto mógłby mi pomóc, a na wpół próbując znaleźć wyjście na własną rękę.
                Czemu nikogo nie ma? Teraz, kiedy ich potrzebowałam, gdzie są moi bracia? Wyglądało na to, że jestem skazana tylko i wyłącznie na siebie. A ja jak zwykle chciałam uciec. Schować się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, gdzieś, gdzie będę mogła przeczekać to szaleństwo. Jestem tchórzem, nie zasługuję na miano Gryfonki. Tak jak i wtedy w Ministerstwie, tak samo jak teraz. Myślałam, że pozwoli mi to zapomnieć o wszystkim, o tym kim jestem i gdzie jestem, ale tak naprawdę pomogło tylko w dostrzeżeniu wszystkiego wyraźniej.
Dotarłam do jakiejś ściany i zdyszana oparłam się o nią i zjechałam w dół. Oczy zamykały mi się, wzrok rozmywał. Myślałam tylko o śnie, po którym obudziłabym się w normalnym stanie. O śnie, który przyniósłby mi ulgę.
- Lily!
Otworzyłam oczy i znowu stałam się czujna.
Przede mną stały trzy osoby. Nie! Dwie… albo cztery. Kurwa, trudna decyzja.
- Wszystko w porządku?
Bardzo blisko mnie pojawiła się twarz. Niezbyt wyraźna, ale co najważniejsze, dawało się ją rozpoznać.
Hugo.
Ostatnimi siłami podniosłam się trochę i przylgnęłam do niego.
- Weź mnie stąd – poprosiłam cicho.
Kuzyn pomógł mi wstać, a potem wolnym krokiem, podtrzymując mnie w pasie, wyprowadził mnie na górę. Za nami szła Leah.
Byłam roztrzęsiona i nadal nie mogłam pozbyć się podwójnego, kolorowego widzenia. Ręce mi drżały, było mi niedobrze i marzyłam o miejscu, gdzie nie dudniłoby mi w uszach, a mroczki przed oczami zniknęłyby na dobre.
- Lily! Co się stało? – Usłyszałam zaniepokojony głos. Oderwałam się od kuzyna i ze zmrużonymi oczami próbowałam dostrzec kto się zbliżył. Kątem oka zauważyłam, że stoimy w tym samym miejscu, w którym Daniel dał mi narkotyki. To nawet trochę zabawne, że wszystko zaczęło się i kończy w tym samym miejscu.
Skupiłam wzrok na stojące przede mną postaci. Scorpius.
Odetchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, że wstrzymywałam oddech. Oderwałam się od Huga i podeszłam do Ślizgona. Ledwo, ale mi się udało. Wtuliłam się w niego, chowając twarz w jego ramieniu. Woń alkoholu i papierosów wymieszana z jego perfumami jakoś pozwoliła mi się rozluźnić. Gdyby nie to, że byłam naćpana i potrzebowałam kogoś, kto by rozumiał co się ze mną dzieje, to pewnie bym się do niego nie przytuliła. Ale teraz to było mi już wszystko jedno.
- Miałem nadzieję, że ktoś z was mi to wytłumaczy, co się z nią dzieje. – Hugo wyglądał na trochę zranionego faktem, że nie zostałam z nim. W dzieciństwie byliśmy niemal nierozłączni i w sumie odkąd dołączyłam do Elity nasze stosunki się ochłodziły.
- No cóż, to ty przyprowadziłeś ją tutaj w takim stanie – warknął chłopak. Podniosłam wzrok, świat przed moimi oczami wirował w feerii barw. Zamrugałam parokrotnie i głęboko odetchnęłam, żeby unormować spojrzenie. Dostrzegłam, że Leah trzyma mocno rękę na ramieniu Huga, jakby chciała go przed czymś powstrzymać i rzuca mi niespokojne spojrzenia. Obróciłam się do Scorpiusa i chcąc zakończyć tą nieprzyjemną scenę i szepnęłam do niego.
- Chodź. – Nawet nie zareagował. – Zabierz mnie stąd – spojrzał na mnie i najwyraźniej mnie posłuchał, bo skupił się na mnie.
- Kto ci to dał?
- Co mi dał? – Zapytałam głupio. Spojrzał na mnie jak na idiotkę, a ja uśmiechnęłam się słodko w odpowiedzi. A przynajmniej starałam się. W tym stanie ciężko zrobić coś tak, jakby się chciało.
- Dobra, inaczej. Ile wzięłaś?
- Dużo – mruknęłam. – Nie wiem. Pół. Może trochę więcej niż pół. Trzy czwarte. No dobra, osiemdziesiąt procent. Między osiemdziesiąt a dziewięćdziesiąt. Plus tak mniej więcej… huh… reszta.
- CZY CIEBIE JUŻ DO KOŃCA POJEBAŁO?!
- Jak się złościsz to ci oczy ciemnieją. W ogóle, masz ładne oczy… Nigdy nie widziałam srebrnych oczu. Są jak.. jak blask księżyca odbijającego się w krystalicznie czystym jeziorze. Nawet nie wiesz jak wiele dziewczyn się w nich zatapia. Pff! Nawet ja często się w nich gubię i zawieszam, gdy na ciebie patrzę… Właściwie dlaczego? Bo jesteś przystojny? Bo masz świetne ciało? Czy może dlatego, że nie umiem się skupić? Raany, ciekawe co by było jakby ci zabrać tą słodką buźkę, te ciało i te oczy… - Przerwałam monolog, żeby zaczerpnąć oddech. Chwila… - O czym to ja mówiłam?
- Ciebie trzeba odizolować od ludzi – mruknął do siebie.
- Po co? Żebyś mógł zaciągnąć mnie do pustego pomieszczenia i podstępnie wykorzystać? Nie spodziewałam się, że jesteś taki.
Ludzie dookoła nas zatrzymywali się, żeby posłuchać naszej rozmowy. Scorpius najwyraźniej też to zauważył, bo nie wdawał się ze mną w polemikę. I tak nie miałoby to głębszego sensu w tym stanie.
Bezceremonialnie złapał mnie za rękę i pociągnął w bardziej odosobnione miejsce.
W końcu znaleźliśmy jakiś pusty pokój bez żadnej obściskującej się pary w środku. Była to sypialnia, pewnie dla gości. Stało tu łóżko, dość duża szafa, biurko z krzesłem i mały stolik. Nawet nie zwróciłam na nie uwagi, tylko usiadłam w kącie i podciągnęłam nogi pod brodę.
- Gardzisz wygodą? – Zapytał chłopak z uśmiechem, siadając obok mnie. Nie odpowiedziałam, tylko schowałam twarz w dłoniach. Znów minęło uczucie cudownej nieświadomości i zrobiło mi się niedobrze.
          - Kiedy się to skończy? – Jęknęłam, czując jak rozsadza mi głowę od środka. Powrót do normalności pozwolił mi zapanować nad sobą, ale nie powstrzymał od bólu głowy.
                - Zależy co wzięłaś i ile tego wzięłaś.
                - Narkotyki są szkodliwe – mruknęłam. – Tak jak się nad tym zastanawiam… Ale w sumie chuj mnie to obchodzi, czuję się jak najebany łoś przystający na popas gdzieś po środku tajgi. Wydaje mi się, że gdyby zbadać takiego łosia to zachowywałby się właśnie tak jak ja. Czy ja właśnie powiedziałam, że jestem łosiem? Gdy tak sobie mówiłam doszło do mnie, że być może bardziej przypominam świstaka… albo palczaka z Madagaskaru. Jest tyle brzydkich zwierząt na świecie… To zadziwiające, że ludzie uważają się za najpiękniejszy rodzaj ssaków. – Spojrzałam na Scorpiusa, wpatrującego się we mnie dziwnym wzrokiem.
                - Nie łapię twojej logiki.
               - Ja też nie – przyznałam szczerze, patrząc mu w oczy. Tu, gdzie światło było inne niż na korytarzu, były jeszcze jaśniejsze.
                - Czemu się tak na mnie patrzysz? – Zapytał z lekko kpiącym uśmiechem.
           - Czemu tu siedzisz? – Próbując uniknąć kolejnego monologu na ten temat, odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
                - Ukrywam się – westchnął, a widząc moje pytające spojrzenie i znacząco uniesioną brew, dodał: - przed Rose. Potrafi być bardzo…  wkurwiająca.
                - Wiem coś o tym, uwierz mi – wywróciłam oczami, chociaż on i tak tego nie widział. – Ostatnio ubzdurała sobie, że mam coś do ciebie. – Parsknęłam śmiechem. – Oprócz bycia wkurwiającą, zdecydowanie posiada jeszcze wybujałą wyobraźnię.
                - Naprawdę chcesz tu siedzieć i rozmawiać o Rose? Bo jak tak, to ja wychodzę, może mi się uda unikać tej Godzilli dopóki nie nachleję się na tyle, że będzie mi wszystko jedno… Chociaż jakby się tak zastanowić to nie wiem czy w tym budynku jest na tyle alkoholu, żebym uznał że mi wszystko jedno jak ją zobaczę. – Wzruszył ramionami, nie patrząc na mnie.
            - Cóż… dałabym ci trochę tego proszku, według Thomasa gwarantującego niezapomniane przeżycia, ale tak się składa, że wciągnęłam cały. – Odpowiedziałam, drapiąc się po głowie.
                Chłopak roześmiał się i spojrzał na mnie rozbawiony.
                - Jesteś idiotką, wiesz?
                - I jestem z tego dumna. – Walnęłam go w bok z łokcia, próbując zetrzeć ten głupi uśmieszek. – Gdyby wszyscy byli tak genialni jak ty, to nikt by nie był.
                - Faza na głębokie przemyślenia?
                - Taak, tak jakby – kiwnęłam wolno głową, – czyżbyś chciał zobaczyć jak głębokie?
                - To mogłoby źle podziałać na mój genialny mózg, więc chyba sobie to daruję.
                - Twoja strata.
                - Jakoś to zniosę.
        Znużona, oparłam głowę o jego ramię. Siedzieliśmy w ciszy, słuchając odgłosów zabawy dobiegających zza drzwi. Właściwie to teraz przypominały raczej odgłosy dzikich zwierząt wpuszczonych do jednego cyrku.
               - Wracając do moich głębokich przemyśleń… Co myślisz na temat wpływu eliksiru powodującego porost włosów na styl życia bahanek w zachodniej Azji? – Słysząc jego śmiech podniosłam głowę do góry i patrzyłam jak się uśmiecha a potem spogląda na mnie.
                I nie mam pojęcia jak to się stało, ale jakimś cudem moje usta znalazły się na jego ustach.
                Nie był to jakiś szczególny pocałunek, tylko lekkie muśnięcie ust, zanim, zaskoczeni tym co się dzieje, odsunęliśmy się od siebie. Na tyle daleko, że mogłam patrzeć w jego srebrne oczy, ale na tyle blisko, że przesłaniały mi większość świata.
                - Nie powinniśmy… - Zaczął, rozdarty między tym jak powinniśmy się zachować a między tym co chcieliśmy zrobić.
                - Nie – potwierdziłam i nie dając mu szansy na kontynuowanie wypowiedzi, nachyliłam się w jego stronę, żeby pocałować go jeszcze raz. Tym razem to już nie był delikatny buziak, którym obdarowaliśmy siebie nawzajem przed chwilą.
                Teraz czułam jego ciepłe, pełne wargi na swoich i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to chyba najwspanialsze uczucie jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Uśmiechnęłam się przez pocałunek i zaciskając dłoń na jego koszuli, przyciągnęłam go do siebie. Jeśli narkotyki mieszały mi w głowie, to nie wiem jak nazwać to co się działo ze mną teraz. Scorpius naparł delikatnie  na moje usta i przygryzł moją dolną wargę. Z trudem powstrzymałam się od jęku, a w odpowiedzi wplątałam moją dłoń w jego włosy. Oderwałam się od niego, ale nie na długo, bo zaraz ponownie wpił się w moje usta, tym razem jeszcze namiętniej niż wcześniej. Przejechałam koniuszkiem języka po jego wargach, próbując przejąć kontrolę nad tym szaleństwem, ale na Ślizgonie nawet nie zrobiło to większego wrażenia. Westchnęłam, czując jak obejmuje mnie w talii, a on wykorzystując to, wtargnął niespodziewanie do moich ust. Nasze języki zaczęły walczyć o dominację, jednak w moim przypadku od początku byłam skazana na porażkę, bo gdy tylko widziałam szanse uzyskania kontroli, Scorpius doprowadzał mnie do szaleństwa. Pogłębiał pocałunek z każdą chwilą, dopóki nie zrozumiałam, że całkowicie straciłam nad tym panowanie. Jakoś nie żałowałam tej porażki, poczekam na okazję, żeby się odegrać.
                Oderwaliśmy się od siebie, lekko zdyszani. Scorpius nadal obejmował mnie w pasie, a moje palce wciąż były wplątane w jego włosy.
                - To nie… - pokręcił głową, nie patrząc na mnie. – Nie powinno się stać.
                - Nie.
                W tym samym momencie wypuściliśmy się nawzajem z objęć. Gdy siadałam prosto, bo podczas pocałunku przesunęłam się tak, że siedziałam bokiem do chłopaka, czułam jakby mi nagle czegoś zabrakło.
                Przymknęłam oczy i położyłam głowę na jego ramieniu.

                Następnego, a może tego samego, dnia, obudziłam się, czując się zaskakująco dobrze, nie licząc bólu pleców spowodowanego niewygodną pozycją w jakiej spędziłam tą noc. Razem ze Scorpiusem zasnęliśmy, siedząc przy tej felernej ścianie, z moją głową na jego ramieniu. Aż się skrzywiłam czując ból w karku, gdy się prostowałam.
                Westchnęłam, jedną ręką masując sobie szyjny odcinek kręgosłupa.
                - Następnym razem, choćby nie wiem jak zajebista dziewczyna siedziała pod ścianą i zamierzała spędzić tak noc, to ja wybieram coś wygodniejszego – stwierdził Scorpius, patrząc jak malowniczo się krzywię.
                - Następnym razem wcale nie musisz tu siedzieć – warknęłam, rozdrażniona.
                - Mały mętliczek w głowie? – Zapytał z ironicznym uśmiechem, wstając i patrząc na mnie z góry.
                - Troszeczkę – odpowiedziałam tym samym tonem, próbując sprawić, żeby zabrzmiało to równie złośliwie i lekko jak jego wypowiedź. No cóż, starałam się.
                Nie sądzę, żeby to co działo się teraz w mojej głowie można było określić mianem ‘mętliczka’. Raczej tornada albo czegoś. Wydarzenia z poprzedniego wieczoru mieszały mi się w głowie, większość nie miała kompletnie sensu. Nie były poukładane chronologicznie, a jakaś niewielka część zniknęła gdzieś na dobre.
                Były też takie, które pamiętałam aż za wyraźnie. Przygryzając dolną wargę rzuciłam spojrzenie na Scorpiusa. Też na mnie patrzył, nadal z tym swoim złośliwym grymasem twarzy.
                - Idziesz, czy twoim marzeniem jest spędzenie tu kolejnej nocy? – Wywróciłam oczami, słysząc to pytanie, ale skorzystałam z jego pomocy przy wstawaniu.
                Nic nie mówiąc, podeszłam do drzwi i z impetem je otworzyłam.
               - To było dramatyczne. Możesz to powtórzyć? – Ślizgon nie umiał się powstrzymać od złośliwości.
                - Co cię dzisiaj ugryzło? – Warknęłam, nie patrząc pod nogi i próbując wyjść z pokoju. Moje plany pokrzyżowały zwłoki jakiegoś niedoszłego imprezowicza o które się potknęłam i byłabym miała bolesne przywitanie z podłogą, gdyby Scorpius nie zdążył mnie złapać.
                - Mała, przydatna w życiu rada: patrz gdzie idziesz. – Jego twarz znalazła się tak blisko mnie jak w nocy, więc chcąc uniknąć pewnych rzeczy, odskoczyłam szybko.
                Udało mi się przejść przez korytarz, a potem zejść po schodach bez jakichkolwiek uszkodzeń. Po drodze leżało wiele osób, które się doprawiły poprzedniego dnia, więc uznałam to za swój własny sukces.
                Dotarliśmy do salonu, gdzie na podłodze ciężko byłoby doszukać się jakiegoś fragmentu podłogi wolnego od ciał, pustych butelek, petów czy innych, niezidentyfikowanych rzeczy. Ściany były pokryte wszystkim, czym było możliwe – ognistą, piwem kremowym… wymiocinami chyba też. Aż się wzdrygnęłam. A na środku tego pandemonium stał niewzruszony Daniel.
                Właściwie trudno byłoby stwierdzić, że jest trzeźwy, bo stał w dziwnej pozie: jedną nogą stał na podłodze, a drugą, prostą w kolanie wyciągał gdzieś przed siebie. Prawą rękę miał zgiętą w łokciu i wystawioną w bok, pod kątem prostym do ciała i prostopadle do podłogi, a lewą trzymał wyciągniętą ku górze z wystawionym środkowym palcem.
                - Co ty robisz? – Po chwili milczenia, w której dochodziliśmy do siebie, Scorpius zadał pytanie, na które oboje chcieliśmy znać odpowiedź.
                - Cicho! Łapię kontakt z Marsjanami! – Warknął, nie otwierając oczu. Spojrzeliśmy po sobie z bezbrzeżnym zdumieniem. – Oni do mnie mówią! Powiedzieli mi, że ktoś dostanie dzisiaj wpierdol.
                W tym samym momencie trzasnęły drzwi frontowe.
                - Co do…! – Usłyszeliśmy zduszony okrzyk, który zaraz został przerwany donośnym wrzaskiem.
                - DANIEL!!
               Chłopak opuścił ręce i patrzył jak jego rodzice wchodzą do salonu, z przerażeniem oglądając powstałe uszkodzenia.
                - I to, kurwa, chyba będę ja – dokończył.
__________
także ten tego :) 
nie wiem czy zdążę dodać kolejną notkę przed wyjazdem ale postaram się :) 
buziaki dla pieróGa, mojego mistrza (b)romansu ;*
chętni do informowania - odsyłam do menu :)

12 komentarzy:

  1. Hyhyhy ]:-> Buziaki dla mnie, bo jestem genialna. GG mi szwankuje więc napiszę tu. Wt albo Pon nocka u mnie? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha, zawsze i wszędzie ;) czyli w poniedziałek ;p

      Usuń
  2. Nie wiem czy wiesz ale kocham daniela ! Zajebisty jest :D Enjoyuj wakacje !


    CookieXD

    OdpowiedzUsuń
  3. Za każdym razem jak dobiegam do końca tekstu myślę: już? tak szybko?! Twoje rozdziały nie są krótkie, ale niestety wszystko co fajne szybko się kończy. :)
    Daniel <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha, według wszechwiedzącego worda ten ma 3740 wyrazów, więc prawdopodobnie jest najdłuższym w mojej karierze :)

      Usuń
  4. WOWWWWWW!!! KOCHAM DANIELA.No nie wiem, tak po prostu, no jest... jak on to by sformułował... zajebisty!! <3 Kocham te imprezy, które on organizuje, zawsze coś się dzieje. Najbardziej co mi się podobało w tym rozdziale ? Wiadomo, że pocałunek Lils i Scorpiusa! Achhh nooooooooo!! Oni są idealni i muszą być razem! Kocham twoje rozdziały, są tak wspaniałe, że gdy się kończą to krzyczę : AAAAAA COOOO? i zadaję sobie pytanie, kiedy dostanę w swoje łapki więcej. Pozdrawiam Cię cieplutko
    xoxo
    Lily z HLNP

    OdpowiedzUsuń
  5. Jupi!!!!!Nowy rozdział jest cudny:DUwielbiam Jamesa.Jest super bratem,aż sama bym takiego chciała.Niemogę doczekać się kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja Cię wielbię, wiesz? Postawię świątynie na jakimś wzgórzu w Indiach i wybuduję w niej Twój pomnik. I codziennie rano będę tam zapierdalać z koszem owoców, czy czegoś i składać w ofierze xD
    Daniel jest moim ulubionym, po Jamesie i Scorze oczywiście, bohaterem. Ciekawe, co mu rodzice powiedzą... Ładnie mówiąc. Moje dzieci chyba by tagiego czegoś nie przeżyły. Więc, lepiej w kolejnej notce nie podsuwaj mi zbyt drastycznych pomysłow. ;D
    No i jeszcze kwestia Lily i Scora. Jedno słowo - Kochaaaaam! <3
    Pisz szybko następny rozdział. Dobrze? Bo jak nie... :P
    Tasha/Sarah
    [kto-by-sie-spodziewal.blogspot.com]

    PS. Co do nagłówka, to napiszę, jak wrócę do domu (czyli około poniedziałku przyszłego), bo teraz nie mam dostępu do własnego GG.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam na e-mail, bo do GG jak nie mam dostępu, tak nic nie zapowiada, bym w najbliższej przyszłości miała. :(

      Usuń
  7. Strasznie krótki :( Lily i Scor są cudowni. To moja parfaitement ulubiona para <33

    OdpowiedzUsuń
  8. Masz dość czekania na ocenę w ponurych, ciemnych i smutnych korytarzach kolejnych ocenialni? W Gaolu czeka na Ciebie przytulny ciepły kąt, gdzie przy okazji możesz dowiedzieć się, co ludzie sądzą o Twoim blogu! Dodatkowo Gaol zapewni wysokie warunki sanitarne, najlepszej jakości ciasta pani Basi z komisariatowej kawiarenki i przyjemne lektury w postaci wywiadów z personelem. Grzechem byłoby nie skorzystać z mądrej, konstruktywnej krytyki, czyż nie?



    [www.fair-gaol.blogspot.pl]



    (Jeżeli w jakikolwiek sposób treść tego komentarza uraziła Cię, bądź nie tolerujesz reklam ocenialni, usuń go)

    OdpowiedzUsuń
  9. po straszliwe długiej nieobecności i leniuchowaniu postanowiłam wziąć swe zacne cztery litery i nadrobić czarującą. od razu pożałowałam, że nie byłam na bieżąco, bo jak zwykle rozdziały były ZA-JE-BI-STE *o*
    zacznijmy od tej sprawy gwałtu na Lily... no jak oni mogli?! dobrze, że Dżejms dał im nauczkę w Ministerstwie -.- ja osobiście to bym ich chyba tego i owego pozbawiła! na biednej, małej, słodkiej Lily?! wstyd i hańba im -.-
    impreza u Daniela? osobiście nie wiem czy chciałabym w czymś takim uczestniczyć xd ale poczytać o takiej balandze to fajna sprawa! tylko ta ćpająca Lily... no jakoś mi tutaj nie pasuje! muszę przyznać, że jak przeczytałam o tym jak to Daniel daje jej jakiś biały proszek, aż się skrzywiłam! ale potem pojawił się Hugo (o mamo, jak ja go kocham *o* chyba znowu zacznę o nim pisać, ale mniejsza xd), a potem Scorpius *o* no i ten pocałunek... mmm...! i normalnie wszystko byłoby cud, miód i orzeszki gdyby on potem jak palant nie zaczął się zachowywać -.- no, ale mniejsza.
    także tego... czekam na kolejny rozdział! weź mi na gg napisz, czy już jest, okej?
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń

Szukaj na tym blogu