osiem: niech żyje sarkazm.


                Wsiadając do pociągu wracającego do Hogwartu, wreszcie odetchnęłam z ulgą. Koniec psychicznego znęcania się nade mną, koniec łażenia za mną krok w krok. Teraz to już tylko ukryć przed braćmi Mapę Huncwotów, dorwać pelerynę i będę kompletnie szczęśliwa. O, no i wypadałoby jeszcze wymazać z pamięci ostatniego Sylwestra.
                Huh, powodzenia.
                Targanie bagażu zostawiłam braciom i podczas drogi do naszego przedziału słuchałam narzekań Albusa, który został zmuszony do transportowania dwóch kufrów. A mój nie należał do lekkich. Ale czy to moja wina, że zajmowaliśmy dwa ostatnie przedziały?
                - Przestań człowieku! – Warknęłam, rozdrażniona jego ciągłą, bezsensowną gadaniną. – Bądź mężczyzną! Może przyrośnie ci choć trochę mięśni przez ten wysiłek?
                - Nie liczyłbym na to – odpowiedział mi ktoś za nami chłodnym tonem. Obejrzałam się, tak jak Albus i zobaczyliśmy Scorpiusa Malfoya we własnej osobie i z charakterystycznym złośliwym uśmiechem.
                - Dzięki, stary. Nie dość, że siostra się nade mną znęca od rana to jeszcze ty? – Gryfon skrzywił się malowniczo i rzucił mu cierpiętnicze spojrzenie.
                - Nie przesadzaj – odpowiedzieliśmy równocześnie. Spojrzałam na Scorpiusa; on też na mnie patrzył, nieprzeniknionym wzrokiem, o którym nie wiedziałam co mam myśleć.
                - Dobra, to było dziwne. Możemy już iść? – Zapytał Albus, raz spoglądając na Ślizgona, a raz na mnie
                Nic nie powiedziałam, tylko ruszyłam pierwsza do naszego przedziału, zostawiając ich daleko za sobą.
                Nasz przedział, a właściwie dwa, bo nie mieściliśmy się wszyscy w jednym, można było bardzo  łatwo poznać. Zazwyczaj dużo się wokół nich działo i kręciła się tu masa ludzi, próbująca albo nas podsłuchać albo wkręcić się w nasze towarzystwo. Nie brakowało nam ślepo wpatrzonych w nas uczniów – wszystkim najchętniej bym powiedziała, że to wcale nie jest tak jak wygląda. Że nie jesteśmy bandą rozpuszczonych bachorów, która pije, pali, wciąga i pieprzy się po kątach.
                Ale spróbuj to wyjaśnić ludziom, którzy są święcie przekonani o swojej racji.
                Przed drzwiami spotkałam Ettie z naburmuszoną miną, dyrygującą Jamesem, który wciskał jej kufer na półkę, niemiłosiernie przy tym go obijając.
                - Jak rozbijesz moje nowe perfumy, to osobiście zarezerwuję ci miejsce w Mungu na oddziale ‘Nagłe i niespodziewane oderwanie pewnej części ciała’ – Warknęła, ale wyraz jej twarzy złagodniał, gdy mnie zauważyła, przyglądającą się tej całej sytuacji. – Trudno w dzisiejszych czasach o dobrą służbę.
                Uśmiechnęłam się blado, ale nie odpowiedziałam, bo Albus dzielnie tarmosił moją walizkę, a jakby usłyszał komentarz, mógłby ją zostawić gdzieś na środku korytarza.
                Chwilę potem, gdy Jim jakoś umiejscowił bagaż Ettienne na półce, mój drugi brat próbował wcisnąć tam mój. Nie szło mu lepiej, dopóki James nie ulitował się nad nim i nie pomógł mu. Moi bracia razem weszli do przedziału, zostawiając mnie samą na środku przejścia.
                - Zamierzasz tu tak stać do końca roku szkolnego?
                - Nie – warknęłam, nie odwracając się w kierunku głosu dochodzącego zza moich pleców. Bez tego mogłam stwierdzić, że to Scorpius, który najwyraźniej ostatnio wziął sobie za punkt honoru doprowadzić mnie do wściekłości. Weszłam do środka i obrzuciłam wzrokiem znajdujący się tam tłum.
                Na siedzeniach, po lewej stronie od okna siedziała Ettie, obok niej, rozwalony na pół siedzenia James i zaczytana w jakiejś książce Delia. Po drugiej stronie siedział Albus – sam, dopóki obok mnie nie przecisnął się Scorpius i nie usiadł obok niego. Z westchnieniem zajęłam ostatnie miejsce przy oknie. Oparłam głowę o rozkosznie zimne okno i przestałam zwracać uwagę na toczącą się dyskusję.
                Choć perspektywa kolejnego ujarania się była dość kusząca, to uzależnienie od używek nie szczególnie mi się podobało. Musiałam coś zrobić z tymi ucieczkami w narkotyki i alkohol, ale z drugiej strony to było takie pociągające. Jakby kłopoty mogły odejść z jednym, cudownym zaklęciem, które chociaż pozornie pomaga sobie ze wszystkim poradzić. Brakowało mi kontroli nad moim własnym życiem. Jakby ktoś doczepił do mnie sznurki i porozdawał dookoła, oferując zabawę marionetką jako atrakcję dnia.
                Westchnęłam cicho. Jeszcze trochę a głowa mi pęknie z nadmiaru myśli. Przydało by się trochę…
                Nie! Nawet nie ma mowy.
                Nagle poczułam jak Scorpius przysuwa się bliżej mnie – wcześniej stykaliśmy się tylko ramionami, a teraz przylegaliśmy do siebie od łydek, przed uda i biodra do ramion. Spojrzałam na niego i kątem oka dostrzegłam, że dosiedli się do nas Rose i Daniel. To dlatego musieliśmy się ścisnąć na siedzeniach, podczas gdy Court i Joey mieli przedział dla siebie.
                Żeby odgonić złe myśli, starałam się skupić na toczącej się rozmowie.
                - Matka to mnie nie chciała nawet do Hogwartu puścić – opowiadał Daniel. – Ale stary się uparł, że tam mnie ukarzą w stosowny sposób… Ale nie do końca sprecyzował ten stosowny sposób… - Zastanowił się, drapiąc w czubek głowy. – Szkoda, bo niewiele pamiętam z tego sylwestra.
                - Do tej pory nie pojmuję jakim cudem nasi rodzice się jeszcze nie dowiedzieli jak wyglądało nasze pożegnanie roku – zastanowił się na głos Albus.
                - Na twoim miejscu bym się nie cieszyła za bardzo, bo w końcu to do nich dojdzie – Ettienne włączyła się do rozmowy.
                - No i co z tego? – Zapytał James, obejmując ją ramieniem. – My będziemy już w Hogwarcie.
                - Czyli wychodzi na to, że tylko ja będę ukarany? Zajebiście, wręcz zajebiście – Warknął Daniel, ale chwilę później, jego zmarszczone czoło rozprostowało się. Obrócił się w moją stronę z uśmiechem, od którego aż włoski na karku mi się zjeżyły. – Liluuś…
                - Powiedz tak do mnie jeszcze raz, a osobiście dopilnuję żeby obcięli ci to i owo – identycznie przesłodzonym i niemal śpiewnym głosem odpowiedziałam na jego zaczepkę.
                - Jak ci minął twój malutki, uroczy sylwuś? – Zapytał tym samym tonem, jakby nie słysząc mojej groźby.
                - A nie twój zasrany interesik - ta rozmowa zaczynała być całkiem zabawna, jak tak dogadywaliśmy sobie głosem pełnym lukru.
                - A może jednak mój, bo może mi się coś wymsknąć – odpowiedział, nawiązując do tych cholernych narkotyków. Czy cokolwiek to było.
                - Proszę bardzo. Zobaczymy, kto z naszej dwójki dostanie w ryj. – Uśmiechając się jak najszerzej i jak najsłodziej potrafiłam, patrzyłam jak Daniel próbuje wymyślić jakąś odpowiedź.
                - O czym wy mówicie? – Zapytał niepewnie James, patrząc to na mnie to na Ślizgona.
                - O niczym – odpowiedzieliśmy jednocześnie.
                Siedzieliśmy chwilę w ciszy, jakby pozostali musieli przetrawić tą naszą przesłodzoną rozmowę. Chwilę walcząc ze sobą, także siedziałam cicho, ale chwilę później wstałam i wyszłam na korytarz, żeby trochę się odizolować. Tak wielka grupa ludzi w tak małym pomieszczeniu przyprawiała mnie o niewyjaśniony niepokój.
                Uchyliłam okienko, by zaczerpnąć świeżego, mroźnego powietrza. Trochę przeceniłam swoje możliwości, bo zadrżałam, czując zimny powiew – bynajmniej trochę rozjaśniło mi się w głowie. Moją krótką chwilę samotności przerwał odgłos nadchodzących osób. Spojrzałam w lewo – śmiejąc się, w moją stronę szła Abby, a zaraz za nią Marcus. Na mój widok rozbawienie zmieniło się w zaskoczenie, a potem w obojętność. Abby przeszła obok mnie, rzucając mi zmartwione spojrzenie, natomiast Marcus nawet na mnie nie popatrzył i gdy przechodził, nie darował sobie lekkiego uderzenia w ramię. Jeśli tak chciał wyładować swoją złość na mnie, za to, że właściwie nie odzywałam się do niego od kilku miesięcy, to w porządku. Moim zdaniem zasłużyłam na o wiele gorsze rzeczy.
                Mimochodem rzuciłam okiem w bok – tak jak mi się wydawało miałam towarzystwo. Scorpius stał przed przedziałem i patrzył na mnie przenikliwie. Czy ten człowiek instynktownie wyczuwał, kiedy mam doły, jestem naćpana albo spotykają mnie inne dziwne rzeczy?
                - Wspaniale – mruknęłam zrezygnowana. – Tylko ciebie mi tu do szczęścia brakowało… więc jeśli chcesz, to dowal mi tym, czym chcesz mi dowalić i sprawdźmy jak niewiele brakuje mi do ataku furii, albo wybuchu płaczu.
                - Dlaczego myślisz, że chcę ci czymś dowalić?
                - Bo najwyraźniej masz jakiś pierdolony radar i pojawiasz się zawsze, kiedy… nie jestem w stanie się bronić. No i zachowujesz się jak kompletny dupek za każdym razem jak mnie widzisz. – Im dłużej mówiłam tym bardziej miałam wrażenie, że brzmi to jak żale dziesięciolatki. Ale w końcu musiałam się na kimś wyżyć, a to nie moja wina, że Ślizgon był akurat pod ręką.
                Coraz bardziej zdenerwowana zdmuchnęłam zbłąkany kosmyk, który spadł mi na czoło i rzuciłam chłopakowi spojrzenie spod rzęs. Uśmiechał się w ten irytujący sposób, a mnie niemal strzeliło na miejscu.
                - I co w tym jest takiego zabawnego? – Warknęłam rozjuszona. – Świetnie. Ja zaraz chyba rozniosę ten pociąg, a ty sobie stoisz i się uśmiechasz. Nie znoszę cię.
                - A nie mogłaś tego powiedzieć wcześniej? Przynajmniej bym się wyspał po Sylwestrze. – Odpowiedział z udawanym żalem. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli liczyć do dziesięciu, a jak to nie pomogło to spróbowałam do setki.
                Zgubiłam się gdzieś po pięćdziesiątce, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
                Kiedy tak stałam, próbując się uspokoić, doleciał do mnie zapach tytoniu. Skrzywiłam się – według mnie palenie to jedno z najgorszych uzależnień.
                - Naprawdę będziesz palił? – Zapytałam zniesmaczona.
                - A myślisz, że stoję tu, żeby słuchać twoich jęków?
                - A nie?
                - Wyobraź sobie, że nie dla każdego to szczyt marzeń – mruknął, nie patrząc na mnie.
                Już miałam coś odpowiedzieć, ale drzwi naszego przedziału otworzyły się po raz kolejny. Tym razem pokazał się w nich Daniel z obrażoną miną i paczką papierosów w ręce.
                - Dzięki, że powiedziałeś mi, że idziesz palić – wypalił do Scorpiusa, urażonym tonem.
                - Mówiłem ci. – Malfoy tylko wzruszył ramionami, jakby było mu i tak wszystko jedno.
                - Serio? – Zdziwił się Daniel. – No nic, nie ważne – dostrzegł mnie, opartą o ściankę pociągu i obserwującą ich z ponurym wyrazem twarzy. – Hej Mała, ty też chcesz?
                Zmierzyłam go zniechęconym spojrzeniem.
                - Ohyda.
                - No tak, ty preferujesz mocniejsze rzeczy – powiedział do mnie Scorpius, patrząc na mnie z kamienną twarzą, ale w jego oczach mogłam dostrzec złośliwe ogniki. Jeszcze trochę, a w końcu mu przyłożę.
                Nie odpowiedziałam nic – może dlatego, że ostatnio mój cięty język nieco przytępiał, a może dlatego, że naprawdę nie miałam pojęcia co mam mu na to odpowiedzieć. To zaczynało być drażniące, to że ktoś zaczynał mnie przegadywać.
                Nie patrząc na palaczy, wróciłam do przedziału.

                Wielka Sala jak zwykle wyglądała zachwycająco. Wielkie, ozdobione i ośnieżone choinki stojące w rogach, śnieg spadający z zaczarowanego sklepienia, tak nisko, że miałam się wrażenie, że zaraz spadnie mi na ramię. Stoły uginały się pod ciężarem mnóstwa potraw, które pachniały zachęcająco, aż człowiek sam z siebie robił się głodny. Ci uczniowie, którzy pozostali w Hogwarcie na święta, wypełniali pomieszczenie gwarem rozmów i śmiechów.
                Ale to, co najbardziej kochałam w tym miejscu, było to, że czułam się tu lepiej niż gdziekolwiek indziej i z ulgą odetchnęłam, gdy znów przekroczyłam próg zamku.
                Teraz siedziałam między Joeyem a Rose, przy stole Hufflepuffu. Przerażała mnie ilość pochłanianego jedzenia przez mojego sąsiada, podczas gdy ja nie miałam ochoty na nic. Mój żołądek się ścisnął i miałam wrażenie, że i tak zwróciłabym wszystko, co bym zjadła.
                Na moje nieszczęście, zauważył to James.
                - Hej, Lily, nic nie jesz? – Rzuciłam mu spojrzenie godne bazyliszka, ale on jak zwykle nic sobie z tego nie zrobił. Chyba muszę popracować trochę przy lustrze. – Już i tak wyglądasz jak anorektyczka.
                - Dzięki, na ciebie zawsze można liczyć – zironizowałam pod nosem. – Nie wiem jak wy, ale ja stąd spadam.
                - Czekaj, ja też idę – powiedział Albus i podniósł się z krzesła. Niemal w tym samym momencie poderwała się też Delia, nagle gotowa do drogi; Al jakby nie zwrócił na to uwagi, ale policzki mu poróżowiały. – Idziesz, stary? – Zwrócił się do Scorpiusa.
                - Taa – mruknął i też wstał. Mój powrót, który w zamyśle miał być samotny, zamienił się w jakąś turystyczną atrakcję.
                - Chwila! - Głośno upomniał się Daniel. – Ja idę z wami, bo mam coś do załatwienia. I wy mi w tym pomożecie.
                - A skąd ten pomysł? – Zapytałam.
                - Jaki?
                - Że ci pomożemy?
                - W sumie… to ciekawa historia – pogładził się w zamyśleniu po brodzie. – Opowiem ci, jak już będziesz mi pomagać. – Wywróciłam oczami, słysząc to tłumaczenie. – A więc w drogę, moi mali pomocnicy! Czas ucieka, a my mamy mnóstwo roboty.
                Chcąc nie chcąc, powlekliśmy się za tryskającym entuzjazmem Danielem. Aż mi się słabo robiło, jak myślałam o tym, co on tam sobie uroił w swojej głowie.
                Prawda wyszła na jaw dość szybko – gdy tylko znaleźliśmy się w lochach, obok sali do eliksirów i gabinetu nauczyciela, Daniel wyjaśnił nam swój mroczny plan. Znaczy, jakoś specjalnie mroczny to on nie był, ale całkiem mi przypadł do gustu, dlatego nie zwinęłam się stamtąd wtedy, kiedy powinnam.
                - Dobra, żeby było szybciej, to się podzielimy. Jest nas piątka, a jako że sobie ufam najbardziej, to pójdę sam i biorę się za lochy, pierwsze i drugie. Wy, gołąbeczki – zwrócił się do Delii i Albusa – pójdziecie na trzecie, czwarte i piąte piętro. Tylko nie zapomnieć o żadnej klasie, ani o żadnym gabinecie, bo pourywam to co będzie wystawało. A wy macie szóste i siódme razem z wieżą północną, jasne? – Spojrzał na nas, jak generał w wojsku. – Spotkamy się za półtorej godziny na czwartym piętrze przy bibliotece.
                - Na twoim miejscu bym się modliła, żeby to wypaliło. – Warknęłam. – Bo jak nie i nalatam się po nic, to urwę coś tobie.
                - Nie wierzysz we mnie? – Zapytał z miną zbitego psiaka, a za odpowiedź wystarczył mu mój wyraz twarzy. – Jak tam sobie chcesz, ale i tak wyjdzie na moje. Zakład?
                - Nie, dzięki.
                - Czyli jednak trochę we mnie wierzysz.
                - Teraz tak, ale dzisiejszy dzień się jeszcze nie skończył – dodałam, gdy dał nam mały pojemniczek. Jego zawartość była w tym momencie dla mnie tajemnicą i gdybym się głębiej zastanowiła, to pewnie chciałabym, żeby została tą cholerną tajemnicą.
                Zostawiliśmy Daniela w lochach i w ciszy wspinaliśmy się schodami coraz wyżej. Na trzecim piętrze Albus i Delia odłączyli się, a ja ze Scorpiusem poszliśmy dalej. Nie zaczęliśmy na szóstym piętrze, tylko od razu podążyliśmy na wieżę północną.
                Gdy tylko znaleźliśmy się pod klapą prowadzącą do przerażającego wnętrza klasy od wróżbiarstwa, z góry zjechała do nas drabina. Spojrzeliśmy po sobie.
                - Myślisz, że ona tam jest?
                Mówiąc ona, miałam na myśli podchodzącą pod setkę, zbzikowaną nauczycielkę wróżbiarstwa Sybillę Trelawney. Każdy uczeń, nauczyciel czy duch, schodził jej z drogi, gdy przemierzała korytarze rozsiewając zapach kuchennego sherry i naftaliny. Jak już kogoś dopadła, to nie wypuściła ze swoich sideł, dopóki nie przepowiedziała mu przyszłości. Jej przepowiednie były w Hogwarcie traktowane jak żarty i jeszcze chyba nigdy się nie sprawdziły.
                - Nigdy jej nie widziałem w Wielkiej Sali, więc prawdopodobnie tam jest. – Wzruszył ramionami. – Albo straszy gdzieś na korytarzach. Wchodzisz?
                - Ty pierwszy. Mam na sobie krótką spódnicę – wyjaśniłam, widząc jego pytające spojrzenie. Nie odpowiedział, ale zaczął się wspinać po stopniach.
                - Nikogo tu nie ma – krzyknął do mnie, gdy już się wdrapał na górę. Chwilę później dołączyłam do niego na górze i rozejrzałam się dookoła.
                Masa stolików, otoczonych pufami bądź krzesłami, ledwo mieściła się w swoim wyznaczonym miejscu, upchnięta byle jak pod ścianami. Zewsząd zwieszały się kolorowe chusty, na każdej wolnej powierzchni stały kadzidełka lub kryształowe kule, a półki na ścianach uginały się pod ciężarem filiżanek. Okna zostały zasłonięte, więc jedyne światło, które tu mieliśmy, to prześwitujące przez materiały promienie zachodzącego słońca. Mimo braku jakichkolwiek osób, oprócz nas, w sali panowała duchota, przesiąknięta ledwo wyczuwalnym zapachem sherry i, niestety, dość dobrze dającym się wyczuć zapachem kulek na mole.
                Nie do końca dobrze obliczając sobie odległość, wpadłam na Scorpiusa. Złapał mnie, zanim wylądowałam na podłodze.
                - Czynisz honory domu? – Zapytał, gdy już złapałam równowagę, podając mi pudełko z klejem, które dał nam Daniel. Zacisnęłam usta i patrząc mu w oczy pokręciłam głową. – Świetnie. – Mruknął i zanim zdołałam się zorientować zniknął w mroku.
                - Heej… dobra, poczekam tutaj – rzuciłam w ciemność.
                Kiedy tak stałam sama, nagle z mroku zaczęły do mnie docierać różne niepokojące odgłosy. Szuranie krzeseł, jakieś trzeszczenie i coś jak gdyby kroki – wszystkie te odgłosy, które się słyszy w nocy, gdy jest się samemu w domu. Szczególnie przerażające są wtedy, gdy ma się na imię Lily, piętnaście lat na karku i się jest nieco bojaźliwym.
                Tsaaa… Nieco.
                Zapobiegawczo, chociaż nie wiem do końca co mi to miało dać, cofnęłam się o krok i niemal natychmiast tego pożałowałam. Plecami wpadłam na coś miękkiego, co w pierwszej chwili wzięłam za Scorpiusa.
                - Człowieku, musisz mnie tak straszyć? – Wyrzucając sobie niezdarność i jednocześnie czując ulgę, że nie jestem sama, warknęłam gdzieś za ramię, nawet tam nie patrząc.
                Koścista ręka, która nagle chwyciła moje ramię z siłą imadła, uświadomiła mi, że to chyba nie jest Scorpius. Z trudem powstrzymałam się od wrzaśnięcia ze strachu, zamiast tego wyrwałam się i odskoczyłam.
                Za mną stała nauczycielka wróżbiarstwa, zdrowo dająca alkoholem, która patrzyła na mnie w przerażający sposób. Jej oczy, normalnie i tak straszne przez to powiększenie okularami, teraz, w ciemnym pomieszczeniu wyglądały jeszcze straszniej, szopa na głowie sprawiała wrażenie, jakby jakiś ptak postanowił uwić tam gniazdo. Ciężko oddychała, właściwie rzęziła.
                Serce waliło mi teraz tak mocno, aż miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy.
                - Ty! Daj mi rękę. – Silnym chwytem, którego nie powstydziłby się jakiś wybitny siłacz, chwyciła moją dłoń i wykręciła ją wnętrzem do góry. Przyjrzała się jej uważnie. – Masz nieprawdopodobnie długą linię miłości – powiedziała, a ja, zapomniawszy o przerażeniu, spojrzałam na swoją prawą rękę i zastanawiałam się gdzie ona to widzi. – Dlatego uważaj na chłopca, z którym będziesz się całować podczas pełni księżyca…
                O jakiej pełni księżyca ona mi tu pierdoli? Znów wróciła mi faza, podczas której miałam wrażenie, że zaraz narobię sobie w gacie. Coś tak czuję, że nie za dobrze się to dla mnie skończy.
                - Czas się zapętla i wkrótce dołączysz do swoich przodków…  A żeby przeznaczenie dosięgnęło bliskiej ci osoby i osiągnęła ona przeznaczoną sobie wielkość, musisz zniknąć i pomóc jej w tym. – Teraz już nie wpatrywała się w moją rękę, tylko tymi wielkimi oczami, dodatkowo powiększonymi przez okulary patrzyła na mnie, jakby czytała mi w myślach. – Pamiętaj o odpowiednim zabezpieczeniu w odpowiednim czasie, żeby uniknąć nieprzyjemnych skutków zwykłej nieostrożności. Czekaj, czekaj… widzę coś jeszcze… coś się zbliża, coś nieprzyjemnego… uważaj na to, co się czai za rogiem.
                Korzystając z okazji, wyrwałam rękę z uścisku i odskoczyłam. Szybko zamknęłam oczy, licząc, że jak je otworzę to ona już zniknie. O dziwo, podziałało, ale gdy tak cofałam się powoli, już z otwartymi oczami, czujna na każdy ruch, wpadłam na coś miękkiego. Wrzasnęłam jeszcze raz, ale nie zdołałam się wyrwać.
                - Uspokój się, to tylko ja – warknął mi do ucha Scorpius, trzymając mnie za ramiona. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się plecami o niego.
                - Nie zostawiaj mnie więcej – mruknęłam, słysząc szybkie bicie mojego serca.
                - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – rzuciłam mu powątpiewające spojrzenie.
                - Jesteśmy w Hogwarcie. Duch, to normalne zjawisko – powiedziałam, ciągle wzburzona zbyt bliskim spotkaniem ze Świruską, kiedy schodziliśmy po schodach. Szybko pomalowaliśmy klapę w suficie, a potem stopniowo smarowaliśmy wszystkie drzwi po drodze.
                Idąc, coraz bardziej zatapiałam się w myślach. Usilnie starałam się wyrzucić z głowy tą niedorzeczną ‘przepowiednię’, wzrok Trelawney w tych wielkich okularach i ulgę, którą poczułam, gdy się wyrwałam. Jej banialuki słyszało już pół szkoły – Danielowi powiedziała, że ‘obdarzy uczuciem dziewkę z ludu’, cokolwiek miałoby to znaczyć, a Courtney dowiedziała się, że w jej życiu pojawił się ktoś, kto zniszczy wszystkie rzeczy, które są dla niej ważne. Pochowała wszystkie swoje kosmetyki, ale to dlatego, że miała fioła na ich punkcie i przezornie wolała je chronić. Podejrzewam, że gdyby powiedziała jej to, a Court miała w tym czasie dzieci, to i tak najpierw zatroszczyłaby się o kosmetyczkę.  Jamesowi też kiedyś przepowiedziała przyszłość, ale on nie chciał mi zdradzić jej treści. Ciekawe czemu.
                - Ekchem – Usłyszałam odchrząknięcie i podniosłam wzrok z moich trampek na Scorpiusa, który zirytowany, opierał się o ścianę. – Obstawiasz tyły? – Zapytał.
                Nie zareagowałam w żaden sposób, oprócz uniesienia jednej brwi do góry.
                - Zachowujesz się jak zombie – stwierdził.
                - Duchy, zombie – wywróciłam oczami. – Wysiliłbyś się bardziej, bo to coraz mniej oryginalne a coraz bardziej dziwne… - Przeszłam do przodu parę kroków, aż zrównałam się z nim. – A tak nawiasem mówiąc to nie wiesz przypadkiem, jaka faza księżyca była w sylwestra?
                - I to ja jestem ten dziwny, tak?
                Nie zwracają na niego uwagi, ruszyłam dalej.
                - Zamieszasz obstawiać tyły, czy w końcu to skończymy? – Odwracając się do tyłu, uśmiechnęłam się szeroko, widząc jak kręci głową nad moją domniemaną głupotą.
                Z mozołem, ale skończyliśmy wysmarowywanie wszystkich drzwi w naszej części Hogwartu. Znaczy, ja to tam niewiele robiłam, ale podobało mi się nasze dogadywanie sobie nawzajem. Z czasem robiło się coraz bardziej cięte i coraz bardziej zabawne.
                W połowie schodów z piątego na czwarte piętro spotkaliśmy Albusa i Delię, uśmiechniętych i zadowolonych z życia. Byli też dziwnie… wymiętoszeni, ale uznałam, że wolę nie wiedzieć. Dalej już szliśmy razem, śmiejąc się i żartując jak normalni uczniowie.
                - … i wtedy było tylko bum! I drzwi przywaliły w Albusa – śmiała się Delia, opowiadając, jak zaskoczyła ich nauczycielka transmutacji. Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam przez ramię na Scorpiusa i Albusa, którzy szli za nami, pogrążeni w rozmowie.
                Gdy tak patrzyłam do tyłu, nie zauważyłam, że Delia przede mną się zatrzymała. Wpadłam na nią i dopiero wtedy się obróciłam.
                Przed nami stał Filch w całej swojej starej i coraz bardziej odrażającej osobie. Na nasz widok aż zatarł ręce z radości.
                - Państwo poproszę za mną.
                - Na jakiej podstawie? – Założyłam ręce na piersiach i pewna siebie wyszłam przed Delię.
                - Na podstawie złamania regulaminu.
                - A który konkretnie punkt złamaliśmy? Nie ma jeszcze ciszy nocnej, nie brudzimy, nie pojedynkujemy się ani w żaden sposób nie zakłócamy porządku – zauważyłam, marszcząc brwi.
                - Podejrzany wygląd! – Filch zadowolony, że znalazł wymówkę, ale tym razem, zanim zdołałam otworzyć usta, ostro się wkurzył. – ZA MNĄ! ALBO WLEPIĘ WAM SZLABAN DO KOŃCA ROKU!
                - Uwielbiam logiczność ludzi – prychnęłam, gdy szliśmy do gabinetu woźnego. – No i ich argumentację.
                Nikt mi nic nie odpowiedział, a kiedy już znaleźliśmy się pod drzwiami Filcha, nikt najwyraźniej nie był w nastroju nawet na złośliwe komentarze ani spojrzenia.
                Gabinet Filcha to było chyba najczęściej odwiedzane miejsce w tym zamku. No może Wielka Sala mogłaby z nim konkurować, ale faktem jest, że uczniowie lądują tu z częstotliwością paru zgubionych duszyczek na dzień. Pomieszczenie samo w sobie było dość małe, a woźny dodatkowo poustawiał przy ścianach masę szafek, co powodowało, że miałam wrażenie, że jestem w nieco przerośniętym schowku na miotły. Bezcenne szuflady kryły w sobie kartoteki niemal całej szkoły – moją także. Brakowało tu tylko łańcuchów zwieszających się ze ścian.
                - Arguuus – zapiała Leonora Collis, nasza pani woźna. Mnie osobiście przerażała, gdy patrzyła na człowieka tymi swoimi wyłupiastymi oczami. Dzisiaj ubrana była w wyjątkowo… stare, zgniłozielone sztruksy i wątpliwego pochodzenia, rozciągnięty niebieski sweter. – Przyprowadziłeś kolejne dzieciaczki! Jak miło!
                Wszyscy równocześnie spojrzeliśmy na krzesło przed biurkiem, za którym siedziała Leonora. Z miną kociaka przyłapanego na gorącym uczynku siedział tam Daniel. Nieco się ogarnął jak nas zobaczył, ale po jego wyrazie twarzy widziałam, że jest zadowolony ze swojej misji. Mam nadzieję, że mu się udało, bo jak nie, to zemsta, która na niego spadnie będzie sroga.
                - Ja już się nimi zajmę! – Zaćwiergoliła z szerokim uśmiechem i gestem ręki odprawiła Filcha. O dziwo, od razu jej posłuchał. – No dzieciaczki… - zaczęła, gdy woźny już wyszedł. – Poopowiadajcie co tam u was?
                Spojrzeliśmy po sobie. Nie, to się nie dzieje naprawdę.
                - No, co tak patrzycie? Nikt nie chce nic powiedzieć? Och, jaka szkoda! Ale znam coś co wam pomoże.
                Gdy wyciągnęła z biurka butelkę Ognistej, myślałam, że mam halucynacje, zwidy, omamy wywołane głodem, przemęczeniem albo za dużą ilością myślenia. Dopiero zerknięcie na zaskoczone miny pozostałych, dało mi do myślenia, że chyba jednak to prawda.
                - Chyba zostawiłem odkręcony kran w dormitorium – odezwał się Daniel, nieufnie przenosząc wzrok to z butelki, to na Collinsową. Wstał powoli, nie odwracając się do niej plecami i zaczął wycofywać się tyłem.
                - Mam dormitorium pod nim, zobaczę czy niczego nie zalał – z nas pierwszy coś powiedział Scorpius i sięgnął do klamki.
                - A ja nie mieszkam z nimi, ale chyba też pójdę – mruknęła Delia, cofając się o parę kroków, aż zaraz za plecami miała drzwi.
                - To idioci, pójdę z nimi, żeby się nie zgubili. – Albus uśmiechnął się szeroko i dołączył do wszystkich, ściśniętych pod drzwiami.
                - No a ja sama tego nie obalę, więc chyba wezmę tych idiotów i ich skretyniałego przewodnika i… pójdziemy popływać – dodałam na sam koniec, bezradnie i z miną, która miała wyrażać głęboki żal z tego powodu, wzruszając ramionami. Bezceremonialnie się odwróciłam i pierwsza wypadłam na korytarz.
                - Zaklej ją tam, debilu – warknął na Daniela Albus, gdy ten szykował się do ucieczki. Natychmiast zawrócił i szybko wysmarował drzwi.
                - Kusiło – zaczął Daniel, gdy ruszyliśmy dalej korytarzem. – Ale tak pomyślałem…
                - Pomyślałeś? – Zapytałam zdziwiona, a widząc jego wzrok tylko pokazałam mu język.
                - Pomyślałem, bo mimo tego, co mogłoby wskazywać, że nie, to ja MYŚLĘ. – Otworzyłam usta, żeby temu też zaprzeczyć, ale ubiegł mnie. – Pomyślałem, że nie wiem co powiem jak już się najebie… I chyba pójdę się najebać, żeby sprawdzić co bym powiedział.
                - A co za różnica? I tak nie będziesz pamiętał – mruknęłam do siebie. Usłyszał to, ponownie spojrzał na mnie tym swoim spojrzeniem, o którym myśli, że jest przerażające, a ja się do niego szeroko wyszczerzyłam.
__________
okej, to teraz ogłoszenia duszpasterskie:
1. kajam się za to ile trwało wyprodukowanie tej notki. wyjaśnienie w punkcie 2.
2. jako iż w tym roku zaczęłam naukę w liceum, wśród nowych nauczycieli itp, u których nie wiem na co sobie mogę pozwolić ;P a na dodatek myślących, że ich przedmioty są najważniejsze - z tego wychodzi, że chodzę na kierunek mat-ger-ang-pol-hist-edb i inne. także, będę się starać, ale do tego dochodzą jeszcze kółka i szkoła językowa, więc nie wiem ile zajmie mi tworzenie następnej notki. staram sie jak mogę, zwłaszcza, że wen wziął na przetrzymanie.
3. jak onet się ogarnie to chyba tam wrócę, bo blogspot zaczyna mnie doprowadzać do białej gorączki o.O dajcie znać, co tam na onecie, czy już da się pracować, bo jak tak, to tam już opublikuję kolejną notkę.
4. moja lewa ręka wybrała się właśnie na wycieczkę do Fhhrancji, więc nie ma mi kto powiedzieć, że coś jest bezsensowne :)
5. wszem i wobec ogłaszam, że notki na waszych blogach będę nadrabiać w weekendy, bo nie mam czasu w inne dni.
no to idę tworzyć dziewiątkę :)
czymcie się :) :*

6 komentarzy:

  1. WRESZCIE :D Notka jak zwykle niczego sobie ale moglo byc dluzej ;p naprawde myslalam ze pozucilas bloga :( przepraszam ze zwatpilam :D



    COOKIEXD

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się co raz ciekawiej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Happy ten rozdział mnie zachwycił. Uwielbiam Lily i Scorpiusa <3 są uroczy. Jak zwykle Daniel mnie zachwycił. I dalej podtrzymuję teorie że konfrontacje Rose/Lily/Scorpius są świetne :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kooooocham Daniela!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z przedmówczyniami: kocham Daniela. Sceny z udziałem jego i Lily są po prostu...idealne :D Scorpius też jest cudowny i zawsze uważałam, że on musi być z Potter, a Rose olać, ale Daniel...omfg :) totalnie się w nim zabujałam! Może zrobisz mały epizodzik z nim i Lily? Wiem, że było już w którymś rozdziale, że się lizali, więc może wykorzystasz to jeszcze kiedyś?
    Osobiście uwielbiam też Jamesa i Ettie. Znam parę taką jaką oni są, więc nie mogę powstrzymać uśmiechu kiedy o nich czytam. I strasznie podoba mi się jak Jamie opiekuje się Lily. Chcę mieć takiego starszego brata!
    Mam nadzieję, że niedługo pojawi się jakiś rozdział :*

    OdpowiedzUsuń

Szukaj na tym blogu