dziewięć: definicja normalności.

                Bum.
                Bum.
                Bum.
                - Ty dobrze się czujesz?
                Bum.
                - Oczywiście. Uderzam czołem w stół, ponieważ czuję się fantastycznie – warknęłam, nie podnosząc głowy.
                Bum.
                Bum.
                - Wiecie, moim zdaniem jak chce, to niech się bije. Może się jej przy okazji poukłada tam i ówdzie.
                Bum.
                - AUUĆ! Nie musiałaś tak mocno!
                - Może nie musiałam, ale ciężko było zwalczyć tą przemożną ochotę.
                James rozcierał sobie głowę, patrząc na mnie spode łba.
                Powodem mojej załamki psychicznej był kolejny szlaban w tym miesiącu. Daleko mi jeszcze do rekordów Jima czy Daniela, ale swoje już pobiłam. I to wszystko przez tego drugiego, który po powodzeniu naszego pierwszego planu, kiedy zakleiliśmy wszystkie klasy i gabinety nauczycieli (lekcje zostały odwołane na trzy dni, podczas których szkoła została zmuszona sprowadzić specjalistę z Ministerstwa, który orzekł, że jest to zwykły, mugolski superklej) nabrał ochoty do wciągania mnie w swoje najdziwniejsze pomysły. I tak oto zostałam wrobiona w wymienienie obrazków i zdjęć w podręcznikach do obrony na fotografie pań lekkich obyczajów, umieszczenie ogłoszenia naszego nauczyciela transmutacji Spencera Ducharme w serwisie matrymonialnym, podmienienie składników eliksirów na zupełnie inne, sprawiając, że przez następny miesiąc co lekcję wybuchał jakiś kociołek. A także sklejenie kartek książek w dziale zakazanym gumą do żucia oraz schowanie w biurku nauczyciela zaklęć fajerwerków, które wybuchły, gdy usiadł na krześle.
                Przez te wybryki, z dziewięciu tygodni, które minęły od świąt, na szlabanach spędziłam osiem. A teraz dostałam kolejny, za domniemane wykroczenie w postacie włamania się do woźnego i podpalenia jego świętych raportów, z których większość pamiętała lepsze czasy i Huncwotów.
                Dobra, nie do końca domniemane. Ale nie mieli na mnie żadnych dowodów.
                - Nie rozumiem czym ty się przejmujesz. – Wzruszył ramionami Daniel. – Ja mam kalendarz wypełniony do września. – Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś usilnie zastanawiał. – Przyszłego roku.
                - Merlinie… - mruknęła Courtney. – Takich jak ty powinno się sterylizować, bo jeszcze się rozmnożycie.
                - A wtedy biada całemu światu – dodała Delia.
                - Bo zabraknie na nim alkoholu – uśmiechnęłam się szeroko i nieszczerze.
                Daniel, o dziwno, nie odpowiedział na moją zaczepkę, co zwykł robić. Teraz wpatrywał się w jakiś punkt za naszymi plecami z nieobecnym wzrokiem i wyglądał, jakby nie obchodziły go nasze uwagi. Znaczy, nie żeby kiedykolwiek sprawiał takie wrażenie, ale ten brak reakcji był nieco dziwny.
                Dyskretnie rzuciłam okiem – za moimi plecami znajdował się stół Krukonów. Szybko skojarzyłam fakty – impreza sylwestrowa dla całej szkoły i wypatrywanie ‘piątego rocznika’, teraz gapienie się na uczniów Ravenclawu – czyli piątoroczna Krukonka.
                - Vernoff! – Obróciliśmy się niemal w tym samym czasie. Ku nam szedł profesor Zabini, z obojętna miną lecz z rozbawionymi iskierkami w oczach, a za nim dreptała bibliotekarka, która wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć. – Czy możesz mi to jakoś sensownie wyjaśnić?
                Podniósł jakąś książkę, wyglądającą na starą i otworzył ją. Brakowało połowy stronic, wyrwanych na dodatek tylko połowicznie, a reszta była popisana niestarannym pismem, którego nie umiałam odczytać z takiej odległości.
                - Ja nie wiem o co chodzi? I skąd przypuszczenie, że to moja wina?
                - Mój biały kruk! Zniszczony! – Bibliotekarka niemal rzuciła się na Ślizgona, ale on nic sobie z tego nie zrobił.
                - Jestem Danielek – zaczął czytać Zabini, z trudem powstrzymując uśmiech. – i zgubiłem rowerek. Więc pójdę na spacerek i znajdę zgubę, mijając baby grube. A gdy mi się nie uda, to odejdzie złuda, wyciągnę wódeczki i zapiję smuteczki.
                Zgodnie parsknęliśmy śmiechem – Delia prawie opluła siedzącego naprzeciwko Joeya, a sam winowajca siedział i w zamyśleniu gładził się po brodzie.
                - Niee, to nie moje. – Pokręcił głową, pewny siebie. – Nie jestem jedynym Danielem w tej szkole, nie zawsze wszystko to moja wina.
                - Czyli rozumiem, że mam czytać dalej? – Zapytał Zabini ze specyficznym uśmiechem.
                - To jest tego więcej? – James, który zakrztusił się przełykanym kęsem podczas słuchania i teraz ze łzami w oczach i czerwoną twarzą wyglądał jakby nie chciał już nic więcej słyszeć.
                - Daniel i…
                - DOBRA! Winny, przyznaję się.
                - Ależ nie, skądże znowu, my chętnie posłuchamy dalej – uśmiechnęła się złośliwie Ettie, wciąż machinalnie poklepując Jima po plecach.
                Zabini spojrzał po nich i chyba ulitował się nad przerażonym Danielem, bo zamilkł.
                - To zapraszam pana do swojego gabinetu, pod zarzutem zniszczenia cennego egzemplarza ze zbiorów bibliotecznych i propagowania alkoholizmu. Bo jak wszyscy wiemy, dla pana to już za późno – dodał na końcu.
                - Nie uwierzy mi pan, ale cierpię na bardzo rzadką chorobę, przez którą mój tyłek i reszta ciała nie mogą iść w to samo miejsce, w tym samym czasie. – Odezwał się Daniel z żałosną miną, jakby próbował coś tym ugrać.
                - Albo pójdzie pan tam dobrowolnie albo doczytam te złote myśli do końca.
                - IDĘ!

                - Potter! Vernoff! Jeśli zaraz nie przestaniecie się znęcać nad tymi kanarkami, osobiście sprawię, że one nie dadzą wam spokoju.
                Ettie obejrzała się do tyłu: ławkę za nią zajmowali James i Daniel i najwyraźniej z niejasną dla niej radością próbowali wsadzić kanarkowi różdżkę w…
                Ślizgonka zamrugała parokrotnie, nie pewna czy to co widzi jest prawdą.
                Ale los bywa okrutny i nie oszczędził biednemu kanarkowi wiedzy, jak to jest mieć różdżkę w dupie.
                - Idioci. – Mruknęła do siebie. – Wszędzie idioci.
                - Paanie profesorze, my prowadzimy bardzo ważne badania. Na temat wpływu… ciał obcych na zachowanie kanarka – odkąd tylko pamiętała jej stałym marzeniem było pozbycie się jej młodszego o zaledwie parę minut brata. Pewnie jak opuszczała łono matki pępowina owinęła się wokół szyi Daniela i odcięła na krótki czas dopływ tlenu do jego mózgu. Nie na tyle by obumarły tkanki ale wystarczająco, by ta jedna szara komórka, która mu pozostała, zdążyła pożegnać się z resztą.
                - Panie Vernoff. – Zaczął profesor Ducharme, nauczyciel transmutacji, którego szczerze nienawidziła cała szkoła. – Czy mówi coś panu liczba trzynaście?
                - Tyle lat panu brakuje do czterocyfrowej liczby? – Zapytał Daniel z głupawym uśmiechem.
                - Nie,…
                - To pana IQ?
                - SZLABAN PANIE VERNOFF! – Na szczęście, instynkt samozachowawczy zadziałał i jej brat nie odezwał się już ani słowem. – Trzynaście, to wynik jaki uzyskał pan z ostatniego testu. I jeśli mogę coś panu poradzić, to niech pan nic nie planuje na przyszły rok, ponieważ coś mi się wydaje, że spędzi go pan tutaj. A tymczasem, wróćmy do…
                W tym momencie rozległ się dzwonek.
                Ettienne szybko zebrała książki i jako pierwsza wypadła z klasy, żeby zwiększyć dystans między nią a tymi dwoma idiotami, z których jeden jest jej chłopakiem, a drugi podobno jej bratem.
                Czasami, choć kochała obu i starała się w jakiś sposób ich ‘unormalnić’, miała dość ich towarzystwa. Przesadzali ze swoimi żartami, które i tak normalnie były nieśmieszne. Idioci. Ale Jim przy okazji tego swojego debilizmu całkiem nieźle radzi sobie na zajęciach, ale Daniel… to inna historia.
                - Hej, Ettie! Ettie, czekaj! – Dziewczyna obejrzała się do tyłu; przez tłum przedzierał się ku niej James.
                - Nie mam ochoty z tobą gadać – Mruknęła, odwracając się i idąc w swoją stronę.
                - Przez tego kanarka? Proszę cię, przecież nic mu się takiego nie stało. Chyba gorzej by było, jakbyśmy wyczarowali trochę materiału wybuchowego i dali mu do zjedzenia…
                - Nawet o tym nie myśl! – Z powrotem się obróciła, sprawiając, że James prawie na nią wpadł. – Jeśli kiedykolwiek usłyszę, że ktoś spowodował wybuch jakiegokolwiek żyjącego zwierzęcia, prawdopodobnie was też zaboli.
                - Spokojnie. – James delikatnie wsunął rękę w jej włosy i zrobił krok do przodu, tak, że Ettie cofając się przed nim, oparła się o ścianę. – Czym ty się tak ciągle przejmujesz?
                - Zgaduję, że mam dość dużo powodów do zmartwień… Daniel i jego… stosunek do wszystkiego. Lily i…
                - Obydwoje jakoś dają sobie radę. A tobie najwyraźniej jest potrzebny wieczór zapomnienia – uśmiechnął się zawadiacko, ściśle do niej przylegając i pochylając się by ją pocałować. – Może dzisiaj? Co ty na to?
                - Tak się składa, że mam inne plany… Ale zapytaj kanarka, może ma czas?
                Wyślizgnęła się z jego objęć i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
               
                Wzięła w swoje idealnie zadbane dłonie szklankę z procentową zawartością i uważnie się jej przypatrzyła.
                - Nie ma mowy, ja tego nie piję – Courtney odłożyła naczynie na stolik. Ettie i Delia popatrzyły na nią znad swoich szklanek.
                - Dlaczego?
                - Bo nie mam ochoty. A tak w ogóle to gdzie Lily? I Rose?
                - Nie mam pojęcia. – Odpowiedziała Ettienne z westchnieniem odkładając swoją Ognistą. – W sumie to lepiej, że ich tu nie ma, bo jakoś mi nie zależy na wysłuchiwaniu kolejnych kłótni. O co one się tak żrą cały czas?
                - Nie wiecie? – Zdziwiła się Courtney, przypatrując się swoim paznokciom, pomalowanym na krwistą czerwień. Czarnowłosa i leżąca na kanapie Delia pokręciły jednocześnie głowami. – Ludzie, gdzie wy macie oczy? Nie trzeba być jakoś specjalnie bystrym, żeby nie zauważyć, że chodzi o faceta.
                - Jakiego faceta masz na myśli? – Krukonka podniosła się do pozycji siedzącej i wpatrywała się z zaciekawieniem w Court.
                - Malfoya oczywiście – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, ciekawa ich reakcji. Delia wyglądała na szczerze zdziwioną, ale w zaskoczeniu Ettie było coś sztucznego. Jakby próbowała tym przykryć jakieś inne myśli, które mogłyby ją zdradzić. – Nie widzicie jak patrzy na Lilkę? I jak z kolei Rose patrzy na niego? Gdyby mnie ktoś pytał to obstawiłabym na Lilę… Oczywiście jak tylko to zauważy. -  Zamyśliła się na chwilę. – A gdzie są faceci?
                - Nie wiem. I w sumie pewna nie jestem czy chcę wiedzieć.
                - Pewnie gonią pannę Norris. Albo wyrywają sowom ogony – warknęła Ettie. – Albo dręczą pierwszaki. Albo wkurwiają nauczycieli. Albo robią to wszystko naraz! A mnie to chuj obchodzi! Oni mnie chuj obchodzą! NA CO KOMU FACECI SIĘ PYTAM DO CHOLERY?! JEBANE SKURWYSYNY MYŚLĄ ŻE WSZYSTKO MOGĄ I ŻE SĄ TACY CUDOWNI!!
                Za jej plecami otworzyły się drzwi i do środka wszedł Albus, a zaraz za nim Scorpius. Niepewni co się dzieje obserwowali rozkręcającą się dopiero Ślizgonkę, która nie mogła ich widzieć, bo stała tyłem.
                - A PO CO SĄ ONI NAM DO SZCZĘŚCIA?! PIERDOLONE SAMCE ROZPŁODOWE! TYLKO SEKS IM W GŁOWIE, A POZA TYM TO JUŻ NIC TAM NIE MAJĄ! TE ICH DWIE SZARE KOMÓRKI GRAJĄ SOBIE W PINPONGA TRZECIĄ!! Ilu facetów trzeba żeby gdy się złączy ich głowami wyszedł pełen mózg?! NIE MA ICH TYLU NA ŚWIECIE!! – Do widowni z tyłu dołączyli Daniel i James. Na ich nieszczęście Ettienne usłyszała ich śmiech, który zamarł, zduszony atmosferą w Pokoju Życzeń. Dziewczyna odwróciła się, a na widok płci męskiej jej oczy zwęziły się, a pięści niekontrolowanym odruchem zacisnęły się.
                - Wiecie co? Mam was dość – powiedziała do brata i swojego chłopaka. – Radźcie sobie sami.
                Dość boleśnie się między nimi przepychając, wypadła na korytarz i zniknęła za rogiem.
                - Ee… Co tu się właściwie działo? – Zapytał James, rozglądając się po zebranych.
                - No stary, na twoim miejscu nie liczyłbym na żadne rendez-vous. – Odpowiedział mu Albus, poklepując go w pocieszającym geście po plecach. Gdy dostrzegł minę jeszcze bardziej zdezorientowanego Jima, pośpieszył z wytłumaczeniem. – Nie spotkasz się z nią dzisiaj. Nie wyjdziecie nigdzie? – Dodał jeszcze, gdy brat nadal nie rozumiał.
                - Nie poruchasz dzisiaj stary. – Wytłumaczył mu Scorpius, przewracając oczami.
                - Aaa – wyszczerzył się James, gdy w końcu zrozumiał, ale gdy to do niego dotarło uśmiech zszedł mu z twarzy. – Eeej! Czemu tylko mnie pokarało?
                - Bo debile zawsze idą na froncie. – Daniel, już wygodnie usadowiony na kanapie obok Delii, podparł głowę na oparciu i z zamkniętymi oczami uśmiechał się sam do siebie.
                - Taak, faceci to idioci – stwierdziła Courtney, patrząc na nich z politowaniem. – Co jeden to głupszy.
                - Dzięki Bogu, że kobiety są takie mądre, bo pewnie byśmy nadal polowali na zwierzęta – warknął Dan. – Nie mówiąc już o tym, że nie wpadlibyśmy na to, żeby przestać łupać kamienie.
                - A co cię to, jakby była wódka to i tak byłbyś zadowolony – mruknęła do siebie Delia. Zapewne nie chciała, żeby wszyscy to słyszeli, po prostu tak wyszło. Uśmiechnęła się lekko na widok oburzonej miny Ślizgona. – Ja idę znaleźć sobie lepsze zajęcie niż oglądanie was w stanie upojenia alkoholowego.
                - I chcesz mnie tak tu z nimi zostawić? – Jęknęła Courtney, podrywając się z fotela i wychodząc z Cordelią. – Nie ma mowy. Jeśli głupota się rozmnaża, to tylko w ich towarzystwie.
                Obudziłam się zwinięta w kłębek na fotelu. Po raz kolejny w tym tygodniu pogratulowałam sobie wyboru miejsca, gdy spróbowałam się wyprostować.
                Poprzedniego wieczoru jakoś tak przypadkiem zebraliśmy się wszyscy: ja, Ettie, Courtney, Rose, Delia, Joey, Scorpius, Albus, Daniel i Jim – oczywiście skończyło się to na piciu, choć nie była to jakaś wielka popijawa, ani nie skończyliśmy pijani na umór jak zwykle to bywa.
                Może i ciężko w to uwierzyć, ale naprawdę tym razem nie było tak źle.
                Jak zwykle to bywa, ja obudziłam się jako pierwsza. Nienawidzę tego – budzę się, rozglądam i chce mi się rzygać na sam widok. Grunt przynajmniej, że tym razem była to bardziej kulturalna impreza niż normalnie, bo wtedy to ludzkie zwłoki w hurtowych ilościach, porozwalane butelki i inne niespecjalnie ‘ładne’ czy ‘świeże’ rzeczy leżały na podłodze.
                Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić rozbiegane myśli. Spojrzałam na moich poległych towarzyszy butelki. Daniel leżał w przejściu między łazienką a salonem, w którym się znajdowaliśmy. Co on zrobił, że tam wylądował, to nie mam pojęcia. Ettie i James siedzieli pod ścianą, spleceni w tak mocnym uścisku, że ciężko było mi orzec, która kończyna jest kogo. Courtney i Rose leżały razem na stole, Delia opierała się o fotel, Joey i Albus zasnęli naprzeciwko siebie z czołami na stole, nadal siedząc na krzesłach. Scorpius wylądował chyba najlepiej – leżał na kanapie naprzeciwko mnie, na brzuchu.
                Przypatrzyłam mu się chwilę dłużej, w sumie sama nie wiem dlaczego. Głowę miał odwróconą w moją stronę. Jeden kosmyk włosów uparcie wpadał mu do kącika oka, dlatego ciągle, nieświadomie albo odgarniał go ręką albo marszczył brwi. Aż się uśmiechnęłam na ten widok – a po chwili, kierowana dziwnym, nie do końca dla mnie zrozumiałym impulsem wstałam i drżącą ręką, delikatnie odgarnęłam mu te niesforne włosy. Gdy zabrałam rękę zdałam sobie sprawę, że Scorpius już nie śpi – patrzył na mnie, trochę zdziwiony, ale nadal z tymi iskierkami złośliwości i rozbawienia w oczach.
                - Przepraszam! – Odskoczyłam jak oparzona, prawie się potykając o leżącą za mną butelkę. – To… to było dziwne… Taak, ja już chyba sobie pójdę…
                Odwróciłam się, czując jak mi krew podpływa do twarzy i się cała rumienię. Oddychaj, nakazałam sobie w myślach. Nic to nie dało, bo poczułam zaciskającą się na moim nadgarstku dłoń – rzuciłam spojrzenie kątem oka na Scorpiusa. To on chwycił moją rękę.
                - Czekaj, ja też się stąd zmywam.
                Wstał i po złapaniu płaszczy, wyszliśmy z Wrzeszczącej Chaty prosto na błonia okryte białą, puchową kołdrą. Zmrużyłam oczy na widok tej oślepiającej bieli i mocniej otuliłam się płaszczem. Mróz szczypał mnie w policzki – to w sumie dobrze, przynajmniej miałam już na co zwalić, dlaczego one są ciągle takie czerwone. Trochę tylko żałowałam, że nie wzięłam czapki, bo było bardzo zimno.
                Przez chwilę szliśmy w milczeniu, dopóki nie zauważyłam, że Scorpius zerka na mnie i uśmiecha się szeroko. A już szczególnie jak zauważył, że patrzę na niego zaciekawionym wzrokiem.
                - To… Nie wiesz przypadkiem co dziś będzie na obiad? – Zapytał z miną, która wskazywała na to, że zaraz wybuchnie śmiechem.
                - Coo?
                Rzucił mi protekcjonalne spojrzenie.
                - Obiad to takie danie, które podaje się po śniadaniu, ale też przed kolacją. Czyste szaleństwo.
                - Wiem co to obiad! – Oburzyłam się. – Tylko nie zrozumiałam pytania. Co jest dzisiaj na obiad? To co zwykle pewnie. Zawsze jest to samo. Oprócz świąt… Czyli nie zawsze… Ale przez większość czasu. Pewnie skrzatom brakuje już inwencji twórczej. W sumie się nie dziwię. Tyle obiadów już zrobiły. Prawdopodobnie dlatego… czy ja ciągle gadam?
                - Niee – przerwał, po tym jak dopadł go atak kaszlu. I tak się założę, że maskował śmiech. – To było echo.
                - Godryku – jęknąwszy w przestrzeń, nie doczekałam się żadnego wyraźnego znaku, że mnie słucha. – Pomyśleć, że mogłam poczekać aż zmartwychwstanie ktoś, kogo ogarniam.
                - Salazarze – sparodiował moje błagania o wysłuchanie. – Może wciąż bym spał, gdyby magnetyzująca siła twoich palców nie wybudziła mnie ze snu. – Spojrzał na mnie z iście huncwockim uśmiechem.
                Zarumieniłam się już tak bardzo, że nie było nawet mowy o zwaleniu tego na zimno.
                - Niektóre rzeczy czasem lepiej zachować dla siebie – powiedziałam, zatrzymując się w pół kroku. – To była jedna z nich.
                Scorpius wyciągnął rękę i założył mi za ucho kosmyk włosów, który wypadł z pospiesznie związanego kucyka.
                - Nie mówiłem, że to nie było przyjemne – uśmiechnął się szeroko i odszedł, zostawiając mnie w stanie totalnego rozbicia emocjonalnego. – Idziesz? Czy chcesz zakończyć naszą konwersację, a ja mam zjeść cały twój obiad przygotowany bez krztyny skrzaciej inwencji?
                - Eeee… - Nie do końca pewna, co do mnie powiedział, wpatrywałam się w jego oczy, jaśniejsze niż normalnie, przez odbijającą się w nich biel śniegu. – Nie. Znaczy tak. Nie! Tak! Tak. Co?
                - Nic. – Jeśli myślałam, że chwila zwłoki pozwoli mi zebrać myśli, to grubo się myliłam, bo uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że każdy sąd uznałby gwałt na nim za czyn całkowicie usprawiedliwiony. – Po prostu choć coś zjeść, bo marnie wyglądasz.
                - Wcale ze nie! Nie wyspałam się na tym fotelu – burknęłam, idąc za nim w kierunku zamku.
                - Wiesz… na kanapie było wygodniej.
                - Ha! Czyli jednak dobrze, że tak szybko się to dla ciebie skończyło – wyszczerzyłam się do siebie.
                - Szybko, ale jak przyjemnie – odpowiedział, widząc mój uśmiech, który szybko zgasł po tej wypowiedzi.
                - Następnym razem użyję zimnej wody – mruknęłam do siebie.
                - Słyszałem! Jakbyś oblała mnie wodą, zemsta byłaby sroga…
                Korzystając z tego, że szłam krok za nim, szybko się schyliłam, złapałam garść śniegu i zaczęłam formować kulkę.
                - Myślisz, że mnie to powstrzyma? To się grubo mylisz – Wycelowałam i szybkim ruchem nadgarstka rzuciłam kulką, która trafiła go prosto w plecy.
                Obrócił się zdziwiony; najwyraźniej się tego po mnie nie spodziewał.
                - Chcesz wojny? Dobra, będziesz ją miała – szybko schylił się, ulepił kulkę i rzucił. Odskoczyłam, ale nie wystarczająco szybko i dostałam w ramię.
                - Proszę cię – prychnęłam, wywracając oczami. – Masz takiego cela, że nawet gdybyś bardzo, bardzo tego chciał, to byś nie trafił. – Zgarnęłam śnieg i widząc, że Scorpius robi to samo, rzuciłam się do ucieczki w stronę Zakazanego Lasu. Dopiero na skraju pozwoliłam sobie na rzucenie wzrokiem za ramię.
                Nigdzie go nie było. Jakby wyparował, chociaż przypuszczam, że się gdzieś czaił na mnie. Oparłam się o pień drzewa, żeby złapać oddech. Sięgnęłam ręką do kompletnie już rozwalonego kucyka, żeby ponownie związać włosy i ledwie zdołałam ściągnąć z nich gumkę, kiedy usłyszałam jakiś szelest. Zmarłam, a potem zaczęłam cofać się do tyłu. Dobra, może to nie najmądrzejszy pomysł, więc rzuciłam spojrzenie przez ramię i zmieniłam kierunek, wracając na swoje poprzednie miejsce. Znaczy, miałam taki zamiar, ale nagle poczułam, że wpadam na coś, co zdecydowanie drzewem nie jest.
                Spojrzałam przed siebie – ja nie wiem jak on to robi, że zawsze znajduje się tam, gdzie powinien być. Wróć! Nie powinien być. A ja to już kompletnie nie powinnam znajdować się teraz na skraju Zakazanego ze Scorpiusem Malfoyem we własnej osobie.
                Szanujmy się trochę, prawda?
                Ale te jego oczy…
                Zajęta tymi rozmyślaniami, a raczej dziką gonitwą myśli, zdekoncentrowałam się na moment, a zaraz poczułam na twarzy przeraźliwe zimno.
                - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. – Gdy tylko starałam z oczu śnieg, mogłam zobaczyć jego złośliwy uśmieszek.
                - To takie oklepane. Rozsmarować komuś śnieżkę na twarzy – warknęłam, ścierając z policzków zimną papkę.
                - A jak oklepane by to było, gdybym cię teraz pocałował.
                Nagle zorientowałam się, że stoi niebezpiecznie blisko mnie i zaczyna mnie to jednocześnie krępować, przerażać i denerwować.
                - To dobrze, że tego nie zrobisz – odpowiedziałam, patrząc gdzieś za niego.
                - Podobno dziewczyny lubią się czuć jak w hollywoodzkich romansach – wzruszył ramionami.
                - Najwyraźniej nie wszystkie. – Przypomniałam sobie o kulce, którą trzymałam w ręce i która teraz, w odwecie, wylądowała na jego twarzy. – O popatrz! Nawet ci tak do twarzy!
                - Komuś z naszej dwójki musi – uśmiechnął się, wycierając rękawiczką śnieg.
                - To dziecinne… - mruknęłam. Gorączkowo zastanawiałam się nad tym, jak sprytnie się wyślizgnąć z tej sytuacji… ale no cóż. Nie byłam Ślizgonem. Który nawiasem mówiąc, coś powiedział i najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi.  To chyba jasne, że jej nie udzieliłam, bo gdy tylko na niego spojrzałam, straciłam cały wątek i po prostu patrzyłam w jego szare oczy.
                - Rozumiem, że to ten moment, kiedy próbujesz mnie zdekoncentrować, żeby mieć więcej czasu na wymyślanie celnej odpowiedzi. – Szepnął do mnie, uśmiechając się złośliwie.
                - Zabawne – warknęłam, postanowiwszy sobie, że nie mogę dać się manipulować żadnemu facetowi. A w szczególności temu. – Najwyraźniej ten śnieg przez ucho dostał ci się do mózgu. Oczywiście, założywszy, że takowy posiadasz.
                - Spokojnie. Złość piękności szkodzi.
                - To się musiałeś dużo w dzieciństwie złościć – prychnęłam.
                - Rodziny się nie wybiera. – Przewrócił oczami.
                - Taak, ale znajomych podobno tak. Dlatego nie mam pojęcia dlaczego ja tu jeszcze stoję i z tobą rozmawiam – już nie wspominając o tym, że zaczynało mi się robić zimno.
                - Bo mnie wybrałaś – wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. Rzuciłam mu kpiące spojrzenie.
                - To musiał być mój bardzo kiepski dzień. Albo byłam pijana.
                - Słyszałem, że to wszystko przez siłę mojego magnetycznego spojrzenia. Ale może mi się wydawać.
                Popełniłam karygodny błąd. No dosłownie, gdy z perspektywy czasu zastanawiałam się nad tym momentem, jednoznacznie uznałam, że to tutaj wszystko pieprzło.
                A to wszystko przez to, że odruchowo spojrzałam na niego, gdy on spojrzał na mnie. Ja nie wiem, naprawdę nie umiem tego zrozumieć, co jego oczy mają w sobie, że za każdym razem jak w nie patrzę, to automatycznie jestem skazana na porażkę. Ughrr! Tym razem nie było inaczej, zatopiłam się w tych jasnoszarych oczach, jak jakaś zakochana nastolatka.
                - Czy ty właśnie… nie! Przestań! – Cofnęłam się o krok do tyłu.
                - Ale co? – Zapytał z niewinną miną, robiąc krok w moją stronę i nadrabiając stracony dystans.
                - Oczami! Tak… ughr! – Odwróciłam głowę, nagle zainteresowana drzewem po lewej stronie. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Scorpius się uśmiecha.
                - Czyli to jednak spojrzenie.
                - A czy to ważne? Po prostu… przestań tak robić. To… miesza w głowie – nadal patrząc na drzewo, odgarnęłam grzywkę, uparcie wpadającą mi do oczu.
                - Dla mnie to całkiem istotne – zrobił jeszcze jeden krok do przodu, tak, że niewiele przestrzeni zostało między nami. – Daje mi to szerokie pole manewru, wiesz?
                Odruchowo cofnęłam się, ale dalszą drogę odcięło mi drzewo, na które wpadłam plecami.
                - Chyba nie chcę się dowiedzieć.
                - Ja chcę. I mogę się założyć, że ty też – uśmiechnął się lekko, ale bez złośliwości i zbliżył, patrząc mi w oczy.
                Spodziewałam się, że gdy tylko mnie dotknie, pojawi się to uczucie odrętwienia, stracenia kontroli nad własnymi ruchami i kompletna utrata oddechu – już raz to przerabiałam i wiedziałam, że jeśli to przyjdzie to cokolwiek się stanie, ja nie będę mogła nic zrobić. Znowu mnie zamuruje na amen.
                Nic takiego się nie stało, gdy objął mnie w pasie. Jeśli nie liczyć drżenia dłoni i przyspieszonego bicia serca. I skrajnego przerażenia. Przymknęłam oczy, opuszczając głowę w dół.
                Nic też się nie działo, gdy delikatnie, opuszkami palców przemierzył drogę od mojej skroni, przez policzek i obrysowując kciukiem dolną wargę, podniósł moją głowę do góry, tak, że gdy otworzyłam oczy, widziałam tylko jego.
                Cała się już trzęsłam – nie wiem czy z zimna czy z przerażenia, choć im bliżej znajdował się mnie, tym cieplej mi było. A gdy lekko dotknął swoim nosem mojego, miałam wrażenie, że ktoś mi rozlał wrzątek na głowę.
                Oddychaj, tylko spokojnie, wdech i wydech. Szalone bicie serca jakoś szczególnie mi nie pomagało w racjonalnym myśleniu, a wręcz je utrudniało, bo miałam wrażenie, że Scorpius czuje jak mocno ono wali. Z całej siły dociskałam się do drzewa za moimi plecami, ale ono jak na złość nie chciało nagle zniknąć. Ale przynajmniej boleśnie mi przypominało, że nadal jestem tutaj.
                Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech, dopóki nie wypuściłam powietrza w westchnięciu, gdy w końcu mnie pocałował. Lekko, subtelnie i zaraz się trochę odsunął, jakby chciał sprawdzić jak zareaguję. No cóż, nie zaczęłam krzyczeć ani uciekać, więc pochylił się jeszcze raz i tym razem pocałunek trwał nieco dłużej i był bardziej zdecydowany.
                W ogóle nie przypominał tego pełnego pasji i namiętności z Sylwestra – tym razem całował mnie delikatnie, ale to i tak wystarczyło, żeby zmiękły mi nogi. Dlatego, gdy nagle się ode mnie oderwał, w końcu zaczęłam się cieszyć, że mogłam oprzeć się o drzewo.
                Westchnęłam, próbując przegonić z głowy myśli o powtórce.
                - Dlaczego to zrobiłeś? – Zapytałam rozkojarzona, próbując dojść do siebie.
                - Jak wcześniej wspominałem, chciałem się czegoś dowiedzieć. – Uśmiechnął się, cały czas nad sobą panując i nie przypominając mnie w moim aktualnym stanie rozchwiania emocjonalnego.
                Jak on to robi do cholery?
                - Czego?
                - Nie sądzę, żebym ci to powiedział.
                - Huh – prychnęłam, denerwując się, że nie chce mi odpowiedzieć. – Następnym razem będę wdzięczna, jeśli łaskawie postanowisz dowiadywać się tego na kimś innym.
                - Pożyjemy, zobaczymy – uśmiechnął się jeszcze szerzej i w iście huncwocki sposób.
                - Dobra, nieważne… Mógłbyś już mnie puścić?
                Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie wiedział o co mi chodzi. Wymownym spojrzeniem wskazałam mu jego ręce, którymi nadal obejmował mnie w talii.
                - Jakbym nie wiedział, że nie chcesz, żebym to zrobił.
                - Jesteś trochę zbyt pewny siebie, wiesz? – Wywróciłam oczami, starając się nie patrzeć w jego.
                - To też lubisz – mruknął do siebie, ale na tyle głośno, żeby to usłyszała. Rzuciłam mu protekcjonalne spojrzenie kwestionujące jego zdolności umysłowe, ale się chyba tym nie przejął. – To jedna z moich ulubionych cech. W końcu przywykniesz – puścił mi oczko.
                - Przywyknę?! – Roześmiałam się. – Człowieku, ja z tobą przyszłości nie mam zamiaru spędzić ani zakładać rodziny, nawet gdybyś był ostatnim facetem na świecie.
                - Tak, tak Potter. Udawaj dalej niedostępną, nie mam nic przeciwko.
                - Te swoje komentarze wymyślasz pod wpływem chwili, czy w wolnych momentach sobie je układasz? – Sprytnie wyślizgnęłam się z jego objęć i powoli, krok za krokiem, oddalałam się tyłem.
                - No i masz mnie. – Pokiwał głową z udawanym żalem. – Mam nawet zeszyt „Teksty na każdą okazję”, dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Część mojego dziadka przeważnie omijam. Wierszyki miłosne do Voldemorta to nie moja działka.
                Zaczęłam się głośno śmiać, zatrzymując się w pół kroku.
                - Dobra, tego nie skomentuję. A teraz, nie wiem jak ty, ale ja idę coś zjeść. Tobie też bym radziła, bo coś… marnie wyglądasz – uśmiechnięta, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku zamku.
                - To zabawne, że używasz moich tekstów. Ale tak, idź przodem, przynajmniej będę miał fajne widoki. – Na te słowa, obróciłam głowę do tyłu.
                - Seksistowska świnia – rzuciłam przez ramię. – Nie mówił ci już ktoś kiedyś, że kobiety tego nie lubią?
                - Nie lubisz kiedy facet zachowuje się jak w filmach, ani kiedy jest seksistowski. Zdecyduj się kobieto – dogonił mnie i ramię w ramię skierowaliśmy się do zamku.
                - A pomyślałeś kiedyś, że nie ma oczywistej instrukcji obsługi kobiet?
                - Kobiet się nie obsługuje – żachnął się. – A jak już o tym mówimy, to nie miałem z tym dotąd jakiś większych problemów.
                Z trudem powstrzymałam się od prychnięcia. Jakbym sama dobrze nie wiedziała, że był drugim łamaczem serc w Hogwarcie, zaraz po Danielu.
                - Dotąd! Czyli stanowię dla ciebie wyzwanie. Świetnie. Mam nadzieję, że bardzo długo będziesz się z tym gryzł.
                Minęliśmy cieplarnie i dalej, wydeptaną przez uczniów ścieżką w śniegu, szliśmy w stronę zamku.
                - Gryzł to chyba niezbyt trafne określenie, biorąc pod uwagę to, co się stało kilka minut temu – rzucił, nawet na mnie nie patrząc. – Słyszałaś, że najlepszą bronią, by zamknąć kobiecie usta, jest pocałunek?
                - Taa… obiło mi się o uszy – mimowolnie zerknęłam na jego usta, wykrzywione w uśmiechu. – A czy ty słyszałeś, że najczęstszą obroną przez tą bronią jest siniak pod okiem nachalnego osobnika?
                - Jakbyś chociaż umiała mi go zrobić – prychnął.
                - Zawsze możemy się tego dowiedzieć – iście huncwocki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
                Przez chwilę szliśmy obok siebie w milczeniu. Kątem oka ciągle go obserwowałam, ale gdy tylko on na mnie patrzył, wbijałam wzrok w śnieg.
                Hogwart zasypany śniegiem wyglądał jakby ktoś wyciął go z książki dla dzieci i postawił na tle gór. Chatka Hagrida, Zakazany Las tylko dopełniały ten idylliczny widok.
                - Mam do ciebie pewne pytanie… - Zaczął Scorpius, gdy przestałam zwracać na niego uwagę i zamyślona, zwolniłam trochę. W odpowiedzi tylko rzuciłam mu pytające spojrzenie. – Podobało ci się, że cię pocałowałem?
                Siłą woli próbowałam zatrzymać wyszczerz, wpływający mi na usta. Chyba nawet mi się to udało.
                - Yy! Czas na odpowiedź się skończył – odezwałam się po chwili.
                - Czyli rozumiem, że tak – machinalnie przejechał ręką po włosach, robiąc w nich bałagan.
                - Pff! Wierz sobie w co chcesz. Prawda jest taka, że i tak się tego nie dowiesz. Nie jesteś pewny, tylko takiego zgrywasz. – Wzruszyłam ramionami.
                - Sposób, żeby się tego dowiedzieć, jest prostszy niż ci się wydaje. Ale ci go nie zdradzę.
                - Pff! – Powtórzyłam prychnięcie. – Czyżbyś się bał, że zacznę rozpowiadać po Hogwarcie o twoich sposobach na podryw? Zresztą. Nawet gdybym to zrobiła, to i tak by nic to nie zmieniło, bo nie są jakieś szczególnie udane.
                - Nie. Raczej boję się, że zakochałabyś się we mnie bez pamięci – uśmiechnął się złośliwie i rzucił mi protekcjonalne spojrzenie.
                - Spróbuj! – Warknęłam wyzywająco, wytrzymując jego wzrok. – Osobiście nie wierzę, że mogłoby się to stać… raczej nie jesteś… typem, który mógłby mi się spodobać.
                - Sama nie wierzysz w to co mówisz – Odparł, nadal podtrzymując kontakt wzrokowy.
                - W przeciwieństwie do ciebie mogę udowodnić, że mówię prawdę, a nie zbywam ludzi półprawdami i omijaniem tematu.
                - Udowodnić? Ciekawe, że to ty właśnie najczęściej omijasz temat i nie potrafisz mi szczerze odpowiedzieć na konkretne pytanie.
                - A kto ty ciągle mówi o tajemnicach? Albo właśnie, nie odpowiada na zadane pytania?
                - Nie jesteś kimś, komu mówiłbym o wszystkich tajemnicach – zmrużył wściekle oczy. – No i poza tym, wciąż nie dostałem swojej odpowiedzi.
                - Ja pierwsza nie dostawałam odpowiedzi na zadane pytania. A może tak bardzo się tego boisz, bo w rzeczywistości to co pokazujesz ludziom to nie tak naprawdę ty i to tylko gra.
                - Błagam. Będziesz mi teraz robiła psychologiczną pogadankę o tym, jak to pewnie nie jestem sobą? Co jak co, ale z nas dwóch to ty lepiej maskujesz swoje uczucia.
                - To dlaczego wydajesz się być zdenerwowany? – Zripostowałam.
                - Nie odróżniasz zdenerwowania od poirytowania. Źle już z tobą Potter – uśmiechnął się złośliwie. – Są sprawy, które lepiej zostawić dla siebie, a o ile dobrze pamiętam, to nie zmuszałem cię do odpowiedzi o pocałunek i nie wypominałbym ci tego, gdybyś sama nie zaczęła dawać upustu swojej frustracji.
                - FRUSTRACJI! Ja dopiero mogę zrobić się sfrustrowana – prychnęłam. – Gdybyś nie odpowiadał wymijająco, to pewnie nie zaczęłabym tego tematu.
                - Gdybyś się zbytnio nie przejmowała tym, co myślę, nawet byś tego nie zauważyła. – Dość skutecznie mi się odgryzł, bo nie znalazłam na to celnej odpowiedzi.
                - Trudno jest cię rozgryźć – odpowiedziałam po namyśle.
                - Powiedziała najbardziej skomplikowana dziewczyna w Hogwarcie – uśmiechnął się lekko.
                - Czasem… czasem mylimy skomplikowanie z innymi cechami – mimochodem rzuciłam w przestrzeń, myślami będąc gdzieś daleko.
                - Chcesz przez to powiedzieć, że nie jesteś skomplikowana? – Zdziwił się.
                - Chcę przez to powiedzieć… że nie zawsze rzeczy są takie, jakie by nam się wydawały – wolnym krokiem wchodziłam po schodach prowadzących do wejścia do zamku. – Nie wiedziałbyś jak wygląda pergamin, gdybyś go nie zobaczył. Wyobrażenie pochodzące z opisu, to nie to samo… Chociaż pewnie wiesz o czym mówię – nieco się otrząsnęłam, gdy znaleźliśmy się pod Wielką Salą. Chłopak tylko kiwnął głową.
                - Smacznego – odwrócił się i ruszył w kierunku stołu Slytherinu, ale nagle się zatrzymał i spojrzał na mnie. – Dzięki.
                - Za co? – Zdziwiłam się.
                - Za niesamowity spacer – puścił mi oczko i zniknął za drzwiami.
                Sama do siebie się uśmiechnęłam i zamiast ruszyć jego śladami, skierowałam się do góry, do swojego dormitorium.
                Ot tak, coby to przetrawić.
__________
ja już nic nie mówię.
jeszcze tu wrócę.
wesołych!

8 komentarzy:

  1. Happy kocham cię. Ten rozdział jest fantastyczny. Lily i Scorpius <3. Najlepszy prezent na święta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooowww...słodko :) o ile Lily i Scorpius mogą być słodcy. Raczej...cudowni :D w taki sarkastyczno-złośliwy sposób cudowni i romantyczni. :)Ale ja ciągle jestem zdania, że Daniel RLZ :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham ten rozdział!Jak każdy twój inny rozdział:)Lily i Scorpius:D-Są super. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero teraz tu zajrzałam!
    Rozdziała jak zawsze przypadł mi do gustu, Ettie jest genialna :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę cię pisz dalej. Masz super bloga i ciekawą historie

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojeeej. Ta historia jest po prostu świetna! Sądzę, że wszyscy chcą, abyś kontynuowała pisanie tego opowiadania. Bardzo, bardzo, bardzo, baaardzo proszę! Pozdrawiam i życzę dużo weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham tego bloga. Gdzie Ty się podziewasz?
    Death

    OdpowiedzUsuń

Szukaj na tym blogu