Przebudziłam się nagle, z nieprzyjemnym przeczuciem,
że jestem obserwowana. Usiadłam. Obok mnie cicho pochrapywała Abby; delikatnie,
tak, żeby jej nie obudzić, wyślizgnęłam się spod kołdry i bosymi stopami stanęłam
na zimnych panelach.
Wczoraj wieczorem, gdy James wypowiedział na głos to,
przed czym broniłam się już pięć miesięcy, wszystko wróciło z otchłani mojej
podświadomości. Stopniowe wypieranie i budowanie muru, który w zderzeniu z
prawdą rozsypał się w proch, nie dało żadnych efektów. Najwyraźniej muszę się z
tym pogodzić, że to już zostanie częścią mnie. Uświadomiłam sobie to w dość
brutalny sposób, ale lepiej, że w ogóle to do mnie doszło, niż gdyby miało się
tak nie stać.
Po wybiegnięciu z domu i złapaniu Błędnego Rycerza,
pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl była Abby. Marcus odpadał, ponieważ
jego rodzice znali moich, więc ci od razu by wiedzieli gdzie jestem, a reszta,
bo była resztą. A to już chyba mówi samo za siebie.
Abby nawet o nic nie zapytała, kiedy zobaczyła mnie w
niebieskiej sukience, na wysokich obcasach i całkowicie zniszczonym makijażem.
Po prostu na poczekaniu wymyśliła jakąś bajeczkę dla rodziców, zaprowadziła
mnie do łazienki i kazała ogarnąć. Gdy wyszłam, ubrana w jej piżamę, czekała na
mnie z gorącą herbatą i kanapkami. Nie zadała żadnego pytania, gdy siedziałyśmy
oglądając łzawe mugolskie filmy, ani gdy leżałyśmy obok siebie – choć nie
rozmawiałyśmy, wiedziałyśmy, że obie nie śpimy.
Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła. Nie, nikt mnie
nie obserwował; zaczynam popadać w paranoję. Jeszcze trochę, a pewnie skończy
się to dla mnie psychiatrykiem. Albo gorzej.
- Która jest godzina? – Mruknęła Abigail z głową w
poduszce.
- Dochodzi jedenasta.
- Na Merlina, toć to jeszcze blady świt! Oszalałaś ze
szczęścia kobieto? – W akcie buntu przykryła sobie twarz poduszką.
- Jeszcze nie – odpowiedziałam cicho, podchodząc do
okna. – Jutro Boże Narodzenie.
Na moje słowa podniosła głowę do góry.
- Chwila, chwila. Mówiłaś, że która jest godzina?
- Jedenasta.
- Merlinie. Morgano. Roweno. Dumbledorze. Zabijcie
mnie. – Poderwała się z łóżka, wbiegła do łazienki i zaraz wybiegła kompletnie
ubrana. W dwóch różnych skarpetkach, bluzce tył na przód i rozczochranymi
włosami, ale najwyraźniej tak właśnie chciała wyjść z domu. W olimpijskim
tempie zbiegła po schodach, nie zważając na mnie. Zdezorientowana podążałam za
nią dopóki nie zaczęła ubierać butów.
- Ekchem… Byłabym wdzięczna za jakieś wyjaśnienia.
- Mama prosiła mnie, żebym koło jedenastej wstąpiła
do Ministerstwa, bo ma do przekazania jakieś papiery do Munga, a sama nie da
rady się wyrwać. Chcieli mieć to jeszcze przed świętami. – Zapinając kozaki,
wytłumaczyła mi w końcu o co chodzi.
- Wiesz, że nie powinnaś nawet dotykać tych dokumentów?
W świetle prawa…
- I co? Nakapujesz na mnie? – Warknęła, rzucając mi
krzywe spojrzenie.
- Nie, jeśli na mnie poczekasz – szeroko się
uśmiechnęłam i zaczęłam wbiegać po schodach. – Nie masz gdzieś jakieś dużej
bluzy z kapturem? – Odwróciłam się na ostatnim stopniu.
- Co ty wyprawiasz?
- Ja? Ja jestem tu incognito. – Wzruszyłam ramionami,
zdmuchując włosy, które opadły mi na czoło pod kapturem. – Wolałabym, żeby
pewne osoby mnie nie zobaczyły, a jak już zobaczą to nie rozpoznały, a jak już
rozpoznają to nie zaczęły…
- Zrozumiałam. Co prawda wywnioskowałam z tego tylko
tyle, że zrobiłaś coś złego, a teraz chcą cię za to zamordować.
- Prawie… To idziemy?
W widzie panował ścisk – czułam się jak sardynka w
puszce. Ciekawe dlaczego bywam tu jak najrzadziej się da?
- Przypomnij mi, ile jeszcze musimy tu stać? – Moment
załamania przyszedł już na drugim poziomie. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo tłum
ruszył, gdy drzwi się otworzyły i wypchnął nas na korytarz.
- Zamierzam przytyć sto kilo, będę nie do pokonania!
– Wrzasnęła Abby, wyładowując swoją frustrację. Warczała i prychała patrząc jak
winda odjeżdża bez nas. – Nienawidzę życia.
Z westchnięciem obróciłam się i powoli ruszyłam w
stronę schodów. Tak będzie szybciej, bo nikt już ich nie używa od paru dobrych
stuleci.
- Wyglądasz jak dres. Przystrzyż się na łyso, zamów
łańcuchy i zacznij opowiadać jak straszne jest życie. Albo wyrób siedemset
godzin na siłowni i skończ jako strongman. – Mruczała pod nosem.
Nie zwracałam na nią uwagi, jak zwykle zresztą na większość
ludzi, bo zza rogu usłyszałam jakieś glosy. Dwa konkretnie, męskie i zbliżały
się do nas.
- Jeśli do wieczora jej nie znajdziecie, to będę
wywalać każdego aurora, jakiego zobaczę, a zacznę od ciebie.
Zza zakrętu wyszedł mój ojciec z jakimś facetem ze
skrzywioną miną.
- Czy to moja wina, że nie potrafisz upilnować sobie
córeczki?
- Nie pozwala… - rzucił spojrzenie do przodu i
zobaczył naszą zastygniętą w przerażeniu dwójkę. – Lily?
Błyskawicznie zasłoniłam twarz włosami, zrobiłam krok
do tyłu i wykonałam odwrót taktyczny. Posypało się koło windy, bo jak na złość
żadna nie nadjeżdżała. Huh, trzeba zmienić taktykę.
Rozejrzałam się dookoła. Prawo – jacyś ludzie
zbliżający się niebezpiecznie w moim kierunku, pogrążeni w rozmowie, lewa
strona była czysta. Ruszyłam w tamtym kierunku i po paru minutach trafiłam na
podejrzanie wyglądające drzwi. Chwila namysłu i po stwierdzeniu, że już i tak
mało co może mnie uratować, otworzyłam je i weszłam do środka. Ciemno tam było
jak wiadomo gdzie i u kogo, więc wyciągnęłam różdżkę, żeby sobie poświecić –
moim oczom ukazał się korytarz.
Za drzwiami usłyszałam jakiś ruch, więc niewiele się
zastanawiając ruszyłam tym przejściem, gasząc na wszelki wypadek różdżkę. Z
trudem powstrzymałam się od krzyku, gdy zobaczyłam pająka. Całe to
pomieszczenie było pełne pajęczyn i kurzu, pewnie nie sprzątali tu od stuleci.
W normalnych warunkach, kiedy nie byłabym przyparta do muru, to bym tu nawet
nie weszła.
- Pewnie jej tu nawet nie ma, a każą nam się
przeciskać przez jakieś zapchlone korytarze. Kurwa, rzućcie wszystko i lećcie
szukać pierdolonej córeczki Ministra. Gówniara nie potrafi siedzieć na dupie i
musi zachowywać się niepoważnie.
Odwróciłam się i wyciągnęłam różdżkę przed siebie.
- Wyluzuj Patrick. Jak ją znajdziemy, to pokażemy
jej, że nie wolno uciekać. I mówiąc pokażemy mam na myśli użycie ciężkiego
sprzętu.
- Cruciatusa?
Oj, nie jest dobrze. Powoli wypuściłam powietrze dla
uspokojenia i wycelowałam różdżkę w sufit. Krótko machnęłam i strop się zawalił
z głośnym hukiem. Echa przekleństw doszły do mnie, gdy biegłam do końca tego
dziwnego tunelu. Ciekawe po co ktoś wybudował coś takiego na samym środku
Ministerstwa.
Gdy wreszcie korytarz się skończył, wyszłam z niego w
małej wnęce w atrium. Byłam cała skurzona, moje włosy zlepiły się w strąki i
zaczął mnie męczyć kaszel. Prawie wykaszlałam sobie płuca, zanim cały ten
śmietnik wyleciał ze mnie.
Rozejrzałam się. Tajemnicze przejście kończyło się w
ścianie po prawej stronie, prostopadłej do ściany z kominkami. A jeden z nich
był moim celem. Problem tkwił w tym, że drogę odcinali mi Aurorzy. A dwójka z
nich najwyraźniej mnie dostrzegła i właśnie ruszyli w moją stronę.
Cholera, następnym razem zrobię mapę tego budynku.
Szybko skręciłam w prawo i zeszłam na dół schodami.
Potem prosto i wylądowałam w miejscu, którego wcześniej nie widziałam – w
tymczasowych celach dla wyjątkowo groźnych przestępców, którzy czekali na
przesłuchanie. Bądź na wyrok. Aktualnie były puste - a słysząc odgłosy pogoni,
złapałam klucze, wpadłam do jednej z nich i zamknęłam się od środka.
No. Ten wyścig, zaczynał mnie męczyć.
Obrzuciłam wzrokiem celę – prosta prycza,
prowizoryczny kibel i coś co od biedy można nazwać stolikiem – prosta deska
przybita do ściany. Z braku innych pomysłów, skuliłam się między ubikacją a
pryczą.
- Tutaj to już by się chyba nie zapędziła, prawda?
- Ta gówniara zawaliła na mnie i Patricka sufit! Jest
zdolna do wszystkiego!
- Przestań przeżywać i popatrz tutaj.
Sama, mimo woli, rzuciłam okiem i dostrzegłam na podłodze
przed kratami klucze. I czyjąś różdżkę. Jakiś idiota zgubił różdżkę na środku
korytarza.
Chwila…
To moja.
O w mordę.
A więc, reasumując.
Siedzę zamknięta w celi, z mojej własnej głupoty
upuściłam klucze, gdy spieszyłam się do zamknięcia drzwi. Na dodatek, mniej
więcej w tym samym czasie, wypadła mi różdżka. Obie te rzeczy zarekwirowali
Aurorzy, kiedy tu byli, ale ich głęboki, postępujący debilizm nie pozwolił
myśli przedostać się do mózgu i nie sprawdzili dokładnie celi, tylko pobieżnie
tu spojrzeli. Moja budowa ciała pozwoliła mi się schować i nie jestem pewna czy
mam się cieszyć, że mnie nie znaleźli i nie postanowili przećwiczyć na mnie
zaklęć niewybaczalnych, czy też żałować, bo siedzę tu już od godziny i żadnego
ratunku nie widać.
Nadal mam nadzieję, że Abby zorientuje się, że warto
byłoby mnie poszukać. I że zrobi to zanim umrę z głodu, samotności lub się
zestarzeję.
O mamo, co mi do tej mojej głupiej łepetyny
przyszło?! Żeby chować się w celi?! Walnęłam głową o ścianę. A potem jeszcze
raz, żeby poprawić. Może w końcu coś tam do środka wejdzie i zmądrzeję trochę.
Troszeczkę.
- Godryku, za co? – Jęknęłam na głos.
Nic mi to nie dało, żaden ratunek nie nadciągał. A na
dodatek, pewnie będę miała siniaka na czole, po tym waleniu głową w ścianę.
- Ciekawe co ja takiego złego w poprzednim życiu
zrobiłam, że trafiłam do celi.
- Gadanie do siebie to pierwsza oznaka choroby
psychicznej.
Spojrzałam w stronę drzwi i poczułam nagły przypływ
nadziei, że w końcu się stąd wyrwę.
- O Merlinie, nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że
cię widzę! – Na widok Scorpiusa nonszalancko opierającego się o ścianę i
wymachującego kluczami, poczułam wdzięczność do wszelakich sił natury, które
mnie wysłuchały.
- Merlin to za dużo, święty całkowicie mi wystarczy.
– Uśmiechał się szeroko, rozbawiony całą tą sytuacją. – Coś ty zrobiła, że za
kratkami wylądowałaś?
- Długa historia – warknęłam, - a jeśli zaraz mnie
stąd nie wypuścisz, to przysięgam na wszystko, że twoje dalsze życie będzie
przypominało dziewiąty krąg piekła!
- A co ja za to będę miał? – Wzruszył ramionami nie
zwracając uwagi na moją groźbę.
- Jedyną w swoim życiu okazję, żeby wybawić mnie z
opresji – mruknęłam, uśmiechając się pod nosem.
- Ty chcesz stąd wyjść czy nie chcesz?
- Czemu pytasz, to chyba oczywiste.
- Bo wyglądasz jakbyś nie chciała.
Zirytowanym ruchem zdmuchnęłam niesforne kosmyki z
czoła. Odwróciwszy się, przeszłam przez mikroskopijne pomieszczenie i usiadłam
na pryczy.
- Jeśli masz zamiar prowadzić ze mną tą bezsensowną
dyskusję, to ja dziękuję, zostaję tutaj. Całkiem tu przyjemnie, wiesz? A
przynajmniej było, dopóki tu nie przyszedłeś i nie zacząłeś pierdolić bez sensu
– obrażona, założyłam ręce na piersi. Może w końcu mnie stąd wypuści, bo
zaczyna mnie męczyć siedzenie na tej twardej pryczy.
- Dobra. – Wzruszył rękami i ze złośliwym uśmieszkiem
oddalił się w lewo.
Chwila, chwila… Z jednej strony mi to pasowało, ale
nadal znajdowałam się nie po tej stronie krat co trzeba.
- CZEKAJ! Żartowałam!
Odpowiedziała mi cisza. Nie jest dobrze.
- Huh. Czyli zostawiłeś mnie tutaj na resztę mojego
żałosnego życia… Zgniję i pewnie wszyscy o mnie zapomną. – Ciągnęłam z
westchnieniem. – A jestem jeszcze taka młoda…
- Zdaje się mówiłaś coś o bezsensownym pierdoleniu.
- Być może. Kobieta zmienną jest – wywróciłam oczami.
– Wypuścisz mnie stąd czy nie?
- Nie widziałeś przypadkiem mojej różdżki? –
Zapytałam, gdy szliśmy razem do atrium. – I skąd wiedziałeś, że jestem w
starych celach?
- Nie, nie widziałem. I wiem, bo spotkałem tego
małego blond krasnala, któremu nie pozwolili tu wejść.
- Ciesz się, że nie słyszała jak to mówisz.
- Słyszała – usłyszeliśmy głos zza naszych pleców. –
Ale to teraz nie ważne. Lily, nie chcę cię martwić, ale nie wyjdziesz stąd
niezauważona. – Abby wepchnęła się między nas i spojrzała na mnie poważnie.
Nie uwierzyłam jej, dopóki sama nie zobaczyłam tego
tłumu zebranego w atrium. Jakby Aurorzy nie mieli ciekawszych zajęć, tylko
pilnowanie wyjść z Ministerstwa.
- Nie ma takiego miejsca na ziemi, do którego
człowiek może uciec przed samym sobą – szepnęła do mnie Abigail.
- Już kiedyś ktoś mi powiedział, że uciekanie nic nie
zmieni - odpowiedziałam w zamyśleniu.
- I co zrobiłaś? – Zapytał Scorpius.
- Uciekłam.
Z westchnieniem spojrzałam na stojącego na środku
pomieszczenia mojego ojca, który rozmawiał z szefem Biura Aurorów. Wyglądał
jakby zaraz miał mu urwać głowę. W zasadzie oboje mieli takie miny, pytanie
tylko, który zdąży pierwszy.
- Nienawidzę was – mruknęłam do nich i nie czekając
na odpowiedź, odważnie ruszyłam do przodu. W połowie drogi odwróciłam się
jeszcze, ale zanim zdołałam coś powiedzieć, Abby niecierpliwym gestem ręki
pogoniła mnie do przodu. Wredny małpiszon.
Kiedy w naszym życiu zdarza się jakiś wypadek, śmierć
kogoś bliskiego, to razem z tą osobą umiera też część nas. To nie tak, że świat
się wtedy kurczy, tylko po prostu powstaje w nim dziura, która boleśnie daje o
sobie znać – rana, którą zaleczy czas, ale która pozostawia po sobie bliznę.
Gdy komuś przydarzy się to, co przydarzyło się mnie –
wtedy nie istnieje pojęcie straty. Gwałt jest czymś, co można określić mianem
narośli w naszym świecie. Choćby nie wiem jak chciałoby się tego pozbyć, to i
tak się to nie uda. To zostaje – z czasem trochę się zmniejsza, ale nadal jest
i ciągle przypomina o tych wydarzeniach.
Wiele bym dała, żeby zapomnieć. Czasem nawet wydaje
mi się to być możliwe, ale potem dzieją się takie sceny jak ostatnio i znów
zaczynam wątpić.
Siedzę sobie właśnie na łóżku w pokoju i czytam jakąś
książkę, która pierwsza wpadła mi w ręce, a na dole moi rodzice dość głośno i
gwałtownie dyskutują na mój temat. Naprawdę byłabym im niewyobrażalnie
wdzięczna, gdyby postanowili rozmawiać nieco ciszej, tak, żeby ludzie z
drugiego końca Doliny Godryka ich nie słyszeli. Ciekawa jestem tylko, kiedy do
cholery zrozumieją, że już nie chodzi mi o to, co się stało, tylko o to jak oni
się zachowają?
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się – do mojego
królestwa, bezceremonialnie, wpakował się James i nic nie robiąc sobie z mojej
miny, rzucił się obok mnie na łóżko.
- Nie za wygodnie ci przypadkiem? – Zapytałam po
chwili ciszy, w trakcie której nadal próbowałam zrozumieć co on tu robi.
- Nieszczególnie.
- I jesteś w pełni świadom faktu, że zaraz rzucę na
ciebie upiorogacka?
- Nie.
- No cóż, jak to mówią, mniejsza świadomość, mniejszy
ból – wzruszyłam ramionami, wracając do lektury. James spojrzał na mnie krzywo,
ale nic nie powiedział, tylko ułożył się wygodnie. – Wszystko wskazuje na to,
że będzie trzeba wyparzyć pościel – mruknęłam do siebie z lekkim uśmiechem.
Najwyraźniej to usłyszał, bo uderzył mnie w bok.
Przez chwilę panowała cisza – ja próbowałam dalej
czytać, a mój brat próbował mi to utrudnić. Podniesione głosy z parteru w końcu
się uspokajały, a z czasem ucichły. Wkrótce usłyszeliśmy kroki na schodach i
zaraz potem do pokoju weszli moi rodzice.
Upadek obyczajów po prostu. Czy nikt już nie puka?
- Oho! Pluton egzekucyjny – szepnął do mnie Jim,
najwyraźniej próbując mnie rozśmieszyć. Wywróciłam oczami, ale tego nie
skomentowałam.
- Lily! – Moja matka niemal rzuciła się na mnie, za
co miałam ochotę ją natychmiast zamordować. Powstrzymałam się od tego i tylko
malowniczo się skrzywiłam, odpychając ją od siebie. – Nigdy więcej czegoś
takiego nie rób, dobrze?
- Lepiej byś na tym wyszła zmuszając ją do Przysięgi
Wieczystej – Warknął James, siadając obok mnie. Niezauważalnym ruchem cofnęłam
się trochę do tyłu, tak, że był przede mną, bardziej odsłonięty.
- James, mógłbyś wyjść? – Zapytała łagodnie, nie
spuszczając ze mnie wzroku. Harry stał obok mojego łóżka i też uważnie mnie
obserwował.
Jim, nie słysząc słowa sprzeciwu z mojej strony,
zaczął się podnosić. Jednym szybkim ruchem złapałam go za ramię i ściągnęłam na
dół.
- Wszystko wskazuje na to, że nie mogę.
Ginny odchrząknęła, nie dając zbić się z pantałyku. I
pewnie nie chcąc sprawić, żebym zaczęła czuć się niekomfortowo, nawet tego nie
skomentowała.
- No cóż… Możemy porozmawiać, Lily?
- A co właśnie robimy? – Odpowiedziałam cicho
wbijając wzrok w kolana.
- To raczej rozmowa z twoim bratem – westchnęła. – A
ja chcę porozmawiać z tobą.
- No to rozmawiaj – wzruszyłam ramionami. Cały ten
nalot coraz mniej mi się podobał.
Tymczasem, kiedy moja matka próbowała prowadzić to
‘przesłuchanie’, mój ojciec stał w tym samym miejscu i nie wyglądał nawet na
zainteresowanego. Patrzył na mnie, tak, jakby próbował coś zrozumieć, ale nie
umiałam stwierdzić o co mu chodzi.
- Hmm… Mogłabyś nam wyjaśnić co właściwie się wtedy
stało?
- Nie.
- A zamierzasz nam cokolwiek powiedzieć?
- Humf. Nie.
Spojrzeli po sobie nieco rozczarowanym wzrokiem,
jakby spodziewali się po mnie spowiedzi. Ale ja jeszcze nie byłam gotowa, żeby
opowiadać o tym co się wydarzyło, tak jakby opowiadała o tym, co się dzieje w
szkole.
- Lily, mamy tylko twoje słowo przeciw ich słowu. – Rzuciłam
wzrokiem na mojego ojca, który był dziwnie spokojny, kiedy wypowiadał te słowa.
Na chwilę mnie zatkało z oburzenia.
- Nie wierzysz mi. Oboje mi nie wierzycie. – Przez
chwilę siedziałam bez ruchu, nie mogąc w to uwierzyć. – Dlaczego… Dlaczego miałabym
skłamać? Żeby zwrócić na siebie uwagę?! To chcecie usłyszeć? Że zmyśliłam to
wszystko? – Ledwo już widząc przez łzy napływające do oczu wypadłam z pokoju i
trzasnęłam za sobą drzwiami. Miałam nadzieję, że James za mną wyjdzie, ale tego
nie zrobił.
Wbrew sobie, obcierając płynące łzy, podeszłam cicho
do zamkniętych drzwi. Zawahałam się krótko, ale słysząc głosy, zbliżyłam się,
żeby wszystko zrozumieć.
- Ty wiesz co się stało, prawda? – Zapytał cicho
Harry. Łóżko skrzypnęło, gdy James się poruszył.
- To nie jest moja historia.
- Jimmy, proszę – matka brzmiała jakby miała się
rozpłakać. Albo już płakała. – Jak to się stało?
- Nie wiem – odpowiedział prawie szeptem. Musiałam
niemal przykleić się do drzwi, żeby cokolwiek słyszeć. – Jedyne co wiem to, to,
co działo się potem, jak wróciliśmy do domu. To było straszne. Gdy tylko weszliśmy,
pobiegła do siebie i zamknęła drzwi. Razem z Ettie weszliśmy tam dopiero
następnego dnia. Lily nawet się nie przebrała, nie zmyła makijażu… Leżała tylko
na łóżku i wpatrywała się w sufit. Kiedy już się odzywała, mówiła takie rzeczy,
że aż włos się na karku jeżył. Bałem się nawet ją zostawiać samą, żeby nie
zrobiła sobie krzywdy.
- Dlaczego nie przyszedłeś do nas?
- A nie powinnaś się przypadkiem zastanowić dlaczego
nie zauważyłaś, że twoja córka nie wychodzi z pokoju i rzuca teksty o tym, jak
łatwo pozbawić się życia? – Chyba wstał z łóżka, bo wydało ono z siebie krótki
jęk. Spłoszona, odskoczyłam i przegapiłam dalszą część jego wypowiedzi. Gdy
odważyłam się wrócić na poprzednie miejsce usłyszałam już wypowiedź ojca.
- … podali dwie różne wersje. Dlatego mieliśmy
jakąkolwiek podstawę, żeby ich zatrzymać. –Tłumaczył Jamesowi.
- Zatrzymać? Gdyby ktoś zrobił coś takiego mojej
córce to prawdopodobnie sądziliby mnie. – Odpowiedział mu. – W ogóle, gdyby nie
to, że po tym co się stało, wolałem nie zostawiać Lily samej to rzeczywiście
sądziliby mnie.
- Czy ty myślisz, że ja z chęcią bym ich nie
rozszarpał?
Zapadła cisza, a po chwili, gdy już noga zdrętwiała
mi od niewygodnej pozycji, odezwała się moja matka.
- Teraz to mało ważne. Teraz najważniejsza powinna
być Lily.
Kolejna autorka, która przeniosła się na blogspot. Coraz nas więcej :D
OdpowiedzUsuń[world-on-fires.blogspot.com]
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Uch, nie komentowałam niczego, co czytała. I teraz żałuję... Koniec roku mnie wykońńczył, ja ze złymi ocenami, a tu czas się kończy. No i się uczyłam, a nie czytałam. Masz prawo być na mnie zła.
OdpowiedzUsuńChyba nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, prawda? Ale go przeczytałam i muszę Ci powiedzieć, że początek mnie rozwali. Padłam ze śmiechu. Ale dobra. Skupiając się na tym, co najświeszższe, stwierdzam, że jesteś wspaniała. Jak można stworzyć coś tak genialnego? I tak piszesz właśnie. Genialnie.
Abby jest kochana, Scorpius jest świetny, a Ginny i Harry... Czyste zło. Nie wiem, jak Lily z nimi wytrzymuje. A, jesze Jim! Ja CHCE takiego brata! Co nie dość, że chłopak przyjaciółki, to jeszcze miły brat.
PS. No i witam w klubie przenoszących się na Blogspot.
PPS. Śliczny nagłówek!
PPPS. Ja też chce umieć takie robić, bo to co teraz mam na swoim blogu, to... Masakra. -.-
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam!
Tasha, dawniej Sarah,
[kto-by-sie-spodziewal.blogspot.com]